Ostatni, roztopowy tydzień był niełatwym okresem w życiu Mieszka i jego przyjaciół. Venkowi nie udało się dowieść prawdy o szpiegu, więc nadal pozostawali w martwym punkcie. Obudził się wcześnie rano i postanowił śledzić Bruna. Plątał się jakby nigdy nic, na dworze leżało trochę śniegu, było zimno i mokro, a mimo to jakiś ptak ośmielił się śpiewać. Venek z rozkoszą słuchał skrzydlatego przyjaciela i wpatrywał się w drewniany dom. Po kilkunastu minutach wypełzł z niego Bruno. Niby niezauważalnie, odchyloną deską z drugiego rogu budynku, ale Venewon zdołał go dostrzec i ruszył za nim. Nagle kundel zniknął mu z oczu. Spanikowany rozglądał się na wszystkie strony. Stał chwilę w bezruchu, a później ruszył w kierunku tajnej bazy Kitlera. Nie dało się nie zauważyć rozdrażnienia kota. Był ewidentnie zły na swojego szpiega, że o mały włos się nie wydał. Venek skuszony sposobnością zajrzał do środka. Nikt go nie widział, więc wycofał się, a wtedy drzwi lekko zaskrzypiały. Przerażony pobiegł w stronę drogi i ukrył się w rowie. Wtedy dwa koty wyszły sprawdzić, co się dzieje, a że nikogo nie dostrzegły uznały, że to wiatr uchylił metalowe drzwi, które i tak się nie zamykały. Koty świetnie sobie wnętrze urządziły; rządca i pan kociego zastępu spał na "gniazdku" z wysuszonej trawy. Wcale nie było ich tak dużo. Jeszcze! Na pewno zwołają okoliczne koty, a trzeba dodać, że niemal w każdym domu takie zwierzęta posiadano, nawet dwa, trzy... Rozbudowa kociej armii była możliwa, Kitler posiadał sprzyjające warunki. Venek zaczaił się ponownie, tym razem od tyłu. Pod wybitą szybą wszystko dobrze słyszał.
- Daję ci ostatnią szansę! - wrzasnął Kitler, nie dało się nie rozpoznać tego piskliwego krzyku. - Te nosiciele kleszczy nie mogą się o nas dowiedzieć.
- Wybacz, dowódco, ale i tak już wiedzą. - powiedział Bruno, ale od razu pożałował swych słów. Kitler był wściekły.
- Co?! Jak to wiedzą?! - w tym momencie zebranym kotom uszy zapewne więdły.
- Nie wiem, ale prawdopodobnie wiedzą o tym, że tu jesteście.
- Od kiedy przeszliśmy na "ty"? - fuknął kot.
Venek obmyślił chytry plan, zaśmiał się złowieszczo i wrócił do Mieszka.
- Venewon. - mruknął terier. Był ewidentnie niezadowolony. - Witaj.
- Cześć, Mieszko! Mam dowody na to, że ten cały Bruno jest szpiegiem. - zawołał ucieszony.
- Ciszej! Jakie?
- A co mam ci go nagrać? Słyszałem całą rozmowę!
- Wyprze się.
Venek westchnął ciężko, znów jego plany legły w gruzach.
- Powinienem go wyrzucić?
- Może. To by było logiczne...
- Nie! Zorientują się.
- To co chcesz zrobić?
- Skoro oni mają u nas szpiega, to my do nich też wyślemy. Ha!
- Skąd wytrzaśniesz kota, hmm?
- Ha! Zawsze się znajdzie.
Mieszko był już stanowczo uzależniony od triumfalnego "Ha!".
- No okej... Ma nadzieja spoczywa w tobie. . - mówiąc to odszedł wpół zadowolony, mianowicie tym, że Mieszko znalazł sensowny plan.
Terier był zaś innego mniemania, ponieważ do głowy mu nie przyszło, czy jaki kot w ogóle odważy się przed nim stanąć, a nie ucieknie w popłochu. Z rozmyślań wyrwała go Pestka; śliczna, choć nieco głupiutka i szalona, suczka podobna nieco do rasy border collie, lecz znacznie mniejsza. Jej gęsta, brązowo-biała sierść, ogniste oczy i niezwykła postura sprawiały, że niemal każdy pies nie mógł oderwać od Pestki wzroku. W tym przypadku i Mieszko był nią zauroczony, jednak nie zdobył się na to, aby suczce o tym powiedzieć.
Popołudniem, kiedy wszyscy niespodziewanie zniknęli, słońce zaszyło się za chmurami, jakby obrażone, a w jego zastępstwie nadciągnęły szare chmury, które sprowadziły ze sobą śnieg oraz deszcz. Mieszko siedział pod drzewem jak niespełna godzinę temu. W tej chwili na podwórku pojawiła się Pestka.
- Cześć! - zawołała i podeszła do teriera. - Ciemna mogiła!
Te ponure słowa zostały wypowiedziane ze śmiechem. Tak czy inaczej Pestka czuła, że świat należy do niej. Nawet najgorsza pogoda nie mogła przyćmić jego uroków.
Mieszko nie zdążył się odezwać, ponieważ Venek krzyknął z progu poniszczałego domu.
- Hej! Może wejdziecie, deszcz pada!
Pestka zapewne chciałaby zostać na dworze i urządzić sobie błotną saunę, ale Mieszko przekonał ją swoim czarującym spojrzeniem. Suczka, zresztą jedyna w sforze (co jak co, Pestka była niczym odważny pies), była jak zwykle rozgadana; Mieszko ledwo nadążał za tym, co mówiła. Jednak cieszyło go to, że Pestka w ogóle z nim rozmawia. W końcu zaczęło robić się ciemno, chociaż styczniowe noce robiły się coraz krótsze, to wciąż były bardzo chłodne. Mieszko w końcu został sam, podczas gdy jego towarzyszka poszła szukać czegoś do jedzenia. O tej porze roku zdobyw anie pożywienia było niebywale trudne. Mało który człowiek coś podrzucił, niewiele osób należało do zwolenników dzikich psów. Każdy uważał, że mogą coś zrobić, lecz nikt nie odważył się nikogo zawiadomić. Latem znacznie łatwiej było zapuścić się głębiej w pola i załapać jakiegoś zająca, a przy powodzeniu i pracy w grupie nawet sarnę, których w okolicy nie brak! Jedynie o wodę się nie trzeba było martwić, w pobliżu przepływała rzeka i kilka strumieni.Wszyscy sobie jakoś radzili, choć taka gromada psów to nie codzienność, mieli wielkie szczęście, że mieszkają na odludziu.
- Mieszkooo. - pisnął Venek, kiedy wszyscy zaszyli się w najcieplejszych kątach drewnianego pomieszczenia.
- Czego? - odparł opryskliwie z zamkniętymi oczyma. Venek dobrze go słyszał, Mieszko drzemał na małym, puchatym dywanie na drugim końcu pokoju.
- Co z tym kotem? Idziemy?
- Chyba cię coś... - terier podniósł głowę. - Jest ciemno jak nie wiem, a ty chcesz iść szukać kota?!
- No, czemu nie? Może koty Kitlera nas nie zauważą.
- Venek, jest zimno!
- I co z tego? Będziesz żył!
Venewonowi wszystko było jedno, miał długą, gęstą sierść, a Mieszko... On miał natomiast, krótką, szorstką, włoskowatą powłokę i nie mógł liczyć na dodatkowe ciepło.
- No to idziemy? - dopytywał zniecierpliwiony owczarek.
- Dobra, ale daj mi jeszcze chwilę... - mruknął i wtulił się w dywanik, który musiał opuścić.
- I wypatrz tu jakieś żółte oczy w mroku! - Mieszko był zły na Venka, że kazał mu iść.
Szli szybkim krokiem, aby nie tracić ciepła.
- Zgłupiałeś do reszty? Nie będziemy łazić i szukać kota!
Mieszko nie odpowiedział. Szedł krok w krok za swoim przyjacielem, jedyne o czym teraz marzył to powrót na swoje legowisko.
- Tutaj - kilka minut później psy zatrzymały się przed domem, który łączył się z stajnią. - Tu są koty. Wystarczy zawołać, niebezpiecznie byłoby narazić się szczekaniem na osadników. - Venewoner chciał wyjść na znawcę, więc używał skomplikowanego języka.
- Mruuuuuuu. Mruuuuuuuu! - rozległ się głos owczarka.
- Venek, idioto. - odsunął psa łapą i zawołał koty w międzyzwierzęcym języku. W końcu para oczu wychyliła się z otworu drewnianej stajni.
- Czego dusza pragnie? - zapytał kot zauważając przybyszów. Był całkowicie bezpieczny, gdyby było inaczej zapewne by uciekł.
- Mu... - zaczął Venek, lecz szybko zamilkł dostrzegając wściekłość w oczach towarzysza.
- Potrzebujemy kota.
- W jakiż to niecnych celach? - prychnął.
- Potrzebujemy jakiegoś kota do szpiegowania.
- Kogo?
- Kitle... - nie zdążył nawet dokończyć, gdyż kot mu przerwał.
- Nie znam. Nie ma tu takich, żegnam i zapraszam ponownie. - mówiąc to zaszył się w głębi strychu.
Mieszko i Venek wrócili zrezygnowani do bazy, i nic nikomu nie mówiąc położyli się w dawnych miejscach. Nie mogli przecież oznajmić innym, że ich jedyny plan się nie powiódł.
Następnego ranka Mieszko siedział na murku przy domu. Patrzył na zachód, zastanawiał się czemu kruki nie wracają.
- Dużo czasu minęło, dwa tygodnie już przeszło. Powinni być! - mówił zaniepokojony dowódca ptasiej batalii.
- Ramzesie, śmiem twierdzić, że wydarzyło się coś niedobrego. - zasugerował z powagą Mieszko.
- Bądźmy dobrej myśli. Ah, zapomniałbym. Wczoraj powrócili rosyjscy wysłannicy.
- Poproś ich do mnie.
Na murze obok przysiadł ptak, również czarny, jak wszystkie zresztą. Opowiedział wszystko, co widział, i o czym słyszał.
- ... w końcu zaleźliśmy się w Wołgogradzie i znalazłem Łajkę. Nic ciekawego się tam nie dzieje, Łajka ręczy gotowość do przybycia w te strony i pomocy w walce, gdy będzie taka potrzeba. Prosiła też, by przekazać co planujesz, przybył więc z nami jeden ptak, porozmawia z tobą i jutro wróci do Rosji. Wspomniała, że jeśli przyda nam się więcej pomocników to wyśle nam tutaj Sugara i Dimitrova.
- Sugara?
- Taki rudy kot, przyjaciel Dimitrova. On świetnie walczy, jest dużym psem.
- Chodzi mi o kota. Jest w stanie mi go tu przysłać?
- Oczywiście.
- Dobrze więc poproś tu tego, który z wami przyleciał. I niech Ramzes wyśle jednego wraz z nim, żeby wrócił do mnie z odpowiedzią.
- Oczywiście.
Słowo "oczywiście" było najprostszą formą zgody na wypełnienie polecenia. Zwykłe "tak" to nieco za mało, aby Alfa sfory był zadowolony.
Wieczorem Mieszko miał gotowy plan. Kiedy Sugar i Dimitrov do nas przybędą wyśle go do Kitlera, z pewnością weźmie rudego pobratymca w swe szeregi. Od kiedy mieli pewność, kto jest szpiegiem w sforze organizowano tajne zebrania i te sztuczne, w których uczestniczył też Bruno.
Wyszedł na spacer w świetle zachodzącego słońca. Szedł powoli stając na z lekka zamarznięte kałuże, aż nagle rozległ się ptasi skrzek. Spojrzał w stronę, z której dobiegał głos; przerażony kruk starał się wylądować, a z daleka było widać, że większej wagi ptak oddala się w stronę, z której przyleciał.
- Mieszko! Mieszko! - było widać, że czarny ptak to jeden z posłanników. - Uff, dzięki Bogu!
- Co się stało? - przysiadł zaciekawiony pies.
- Wróciłem z Niemiec, mam wieści od Hagen! Ledwo uszedłem jastrzębiowi, który leciał za mną od samej granicy!
- Kawał drogi, po co cię gonił? I gdzie jest twój towarzysz?
- Zginął z jego szponów. - mówił zdyszany.
- Przykre. - Mieszko szybko pogodził się z tym faktem. - To pewnie jakiś Kitlerowiec...
- A jakże!
- Mów więc co u Hagen.
- Oddział się rozpada.... Większości psów zostawiają legion, albo giną z zimna, naprawdę, nieciekawie.
- Skoro tam już zdychają, to co będzie tutaj... - westchnął. - Jakie informacje dała ci Hagen?
- Chcą się tu przedostać, zostały tylko trzy psy. Jeśli nie dostanie odpowiedzi w ciągu pięciu dni ruszają w drogę.
- Dobrze, niech przybędą do nas. Hagen doskonale zna drogę.
Hagen; niemiecka suczka, która od dawna współpracowała z Mieszkiem i jego sforą. Śledzili Kitlera i jego towarzyszy, gdy byli jeszcze w kraju. Jest to owczarek niemiecki, krótkowłosy. Hagen sporo przeżyła służąc w wojsku, lecz gdy tylko pojawiły się młodsze i lepsze psy - Hagen "zwolniono". Wymknęła się ze schroniska, lecz ponownie ją złapano, tym razem adoptował ją były policjant. Z Polski. Hagen spragniona wolności ponownie uciekła, poznając Delgado, który ją zauroczył. Mieszko był pewny, że chce tu wrócić dla niego, postanowił nie stawać na drodze.
Wszystko szło po myśli psów, niestety po myśli kotów również. I to był problem.
Od autorów - wybaczcie, że trwało to tak długo i jest to skąpy kawałek tekstu, który niewiele wyjaśnia. Kompletny brak czasu i co ważniejsze - weny. Jednak udało się uratować końcową cześć opowiadania.
- Daję ci ostatnią szansę! - wrzasnął Kitler, nie dało się nie rozpoznać tego piskliwego krzyku. - Te nosiciele kleszczy nie mogą się o nas dowiedzieć.
- Wybacz, dowódco, ale i tak już wiedzą. - powiedział Bruno, ale od razu pożałował swych słów. Kitler był wściekły.
- Co?! Jak to wiedzą?! - w tym momencie zebranym kotom uszy zapewne więdły.
- Nie wiem, ale prawdopodobnie wiedzą o tym, że tu jesteście.
- Od kiedy przeszliśmy na "ty"? - fuknął kot.
Venek obmyślił chytry plan, zaśmiał się złowieszczo i wrócił do Mieszka.
- Venewon. - mruknął terier. Był ewidentnie niezadowolony. - Witaj.
- Cześć, Mieszko! Mam dowody na to, że ten cały Bruno jest szpiegiem. - zawołał ucieszony.
- Ciszej! Jakie?
- A co mam ci go nagrać? Słyszałem całą rozmowę!
- Wyprze się.
Venek westchnął ciężko, znów jego plany legły w gruzach.
- Powinienem go wyrzucić?
- Może. To by było logiczne...
- Nie! Zorientują się.
- To co chcesz zrobić?
- Skoro oni mają u nas szpiega, to my do nich też wyślemy. Ha!
- Skąd wytrzaśniesz kota, hmm?
- Ha! Zawsze się znajdzie.
Mieszko był już stanowczo uzależniony od triumfalnego "Ha!".
- No okej... Ma nadzieja spoczywa w tobie. . - mówiąc to odszedł wpół zadowolony, mianowicie tym, że Mieszko znalazł sensowny plan.
Terier był zaś innego mniemania, ponieważ do głowy mu nie przyszło, czy jaki kot w ogóle odważy się przed nim stanąć, a nie ucieknie w popłochu. Z rozmyślań wyrwała go Pestka; śliczna, choć nieco głupiutka i szalona, suczka podobna nieco do rasy border collie, lecz znacznie mniejsza. Jej gęsta, brązowo-biała sierść, ogniste oczy i niezwykła postura sprawiały, że niemal każdy pies nie mógł oderwać od Pestki wzroku. W tym przypadku i Mieszko był nią zauroczony, jednak nie zdobył się na to, aby suczce o tym powiedzieć.
Popołudniem, kiedy wszyscy niespodziewanie zniknęli, słońce zaszyło się za chmurami, jakby obrażone, a w jego zastępstwie nadciągnęły szare chmury, które sprowadziły ze sobą śnieg oraz deszcz. Mieszko siedział pod drzewem jak niespełna godzinę temu. W tej chwili na podwórku pojawiła się Pestka.
- Cześć! - zawołała i podeszła do teriera. - Ciemna mogiła!
Te ponure słowa zostały wypowiedziane ze śmiechem. Tak czy inaczej Pestka czuła, że świat należy do niej. Nawet najgorsza pogoda nie mogła przyćmić jego uroków.
Mieszko nie zdążył się odezwać, ponieważ Venek krzyknął z progu poniszczałego domu.
- Hej! Może wejdziecie, deszcz pada!
Pestka zapewne chciałaby zostać na dworze i urządzić sobie błotną saunę, ale Mieszko przekonał ją swoim czarującym spojrzeniem. Suczka, zresztą jedyna w sforze (co jak co, Pestka była niczym odważny pies), była jak zwykle rozgadana; Mieszko ledwo nadążał za tym, co mówiła. Jednak cieszyło go to, że Pestka w ogóle z nim rozmawia. W końcu zaczęło robić się ciemno, chociaż styczniowe noce robiły się coraz krótsze, to wciąż były bardzo chłodne. Mieszko w końcu został sam, podczas gdy jego towarzyszka poszła szukać czegoś do jedzenia. O tej porze roku zdobyw anie pożywienia było niebywale trudne. Mało który człowiek coś podrzucił, niewiele osób należało do zwolenników dzikich psów. Każdy uważał, że mogą coś zrobić, lecz nikt nie odważył się nikogo zawiadomić. Latem znacznie łatwiej było zapuścić się głębiej w pola i załapać jakiegoś zająca, a przy powodzeniu i pracy w grupie nawet sarnę, których w okolicy nie brak! Jedynie o wodę się nie trzeba było martwić, w pobliżu przepływała rzeka i kilka strumieni.Wszyscy sobie jakoś radzili, choć taka gromada psów to nie codzienność, mieli wielkie szczęście, że mieszkają na odludziu.
- Mieszkooo. - pisnął Venek, kiedy wszyscy zaszyli się w najcieplejszych kątach drewnianego pomieszczenia.
- Czego? - odparł opryskliwie z zamkniętymi oczyma. Venek dobrze go słyszał, Mieszko drzemał na małym, puchatym dywanie na drugim końcu pokoju.
- Co z tym kotem? Idziemy?
- Chyba cię coś... - terier podniósł głowę. - Jest ciemno jak nie wiem, a ty chcesz iść szukać kota?!
- No, czemu nie? Może koty Kitlera nas nie zauważą.
- Venek, jest zimno!
- I co z tego? Będziesz żył!
Venewonowi wszystko było jedno, miał długą, gęstą sierść, a Mieszko... On miał natomiast, krótką, szorstką, włoskowatą powłokę i nie mógł liczyć na dodatkowe ciepło.
- No to idziemy? - dopytywał zniecierpliwiony owczarek.
- Dobra, ale daj mi jeszcze chwilę... - mruknął i wtulił się w dywanik, który musiał opuścić.
- I wypatrz tu jakieś żółte oczy w mroku! - Mieszko był zły na Venka, że kazał mu iść.
Szli szybkim krokiem, aby nie tracić ciepła.
- Zgłupiałeś do reszty? Nie będziemy łazić i szukać kota!
Mieszko nie odpowiedział. Szedł krok w krok za swoim przyjacielem, jedyne o czym teraz marzył to powrót na swoje legowisko.
- Tutaj - kilka minut później psy zatrzymały się przed domem, który łączył się z stajnią. - Tu są koty. Wystarczy zawołać, niebezpiecznie byłoby narazić się szczekaniem na osadników. - Venewoner chciał wyjść na znawcę, więc używał skomplikowanego języka.
- Mruuuuuuu. Mruuuuuuuu! - rozległ się głos owczarka.
- Venek, idioto. - odsunął psa łapą i zawołał koty w międzyzwierzęcym języku. W końcu para oczu wychyliła się z otworu drewnianej stajni.
- Czego dusza pragnie? - zapytał kot zauważając przybyszów. Był całkowicie bezpieczny, gdyby było inaczej zapewne by uciekł.
- Mu... - zaczął Venek, lecz szybko zamilkł dostrzegając wściekłość w oczach towarzysza.
- Potrzebujemy kota.
- W jakiż to niecnych celach? - prychnął.
- Potrzebujemy jakiegoś kota do szpiegowania.
- Kogo?
- Kitle... - nie zdążył nawet dokończyć, gdyż kot mu przerwał.
- Nie znam. Nie ma tu takich, żegnam i zapraszam ponownie. - mówiąc to zaszył się w głębi strychu.
Mieszko i Venek wrócili zrezygnowani do bazy, i nic nikomu nie mówiąc położyli się w dawnych miejscach. Nie mogli przecież oznajmić innym, że ich jedyny plan się nie powiódł.
Następnego ranka Mieszko siedział na murku przy domu. Patrzył na zachód, zastanawiał się czemu kruki nie wracają.
- Dużo czasu minęło, dwa tygodnie już przeszło. Powinni być! - mówił zaniepokojony dowódca ptasiej batalii.
- Ramzesie, śmiem twierdzić, że wydarzyło się coś niedobrego. - zasugerował z powagą Mieszko.
- Bądźmy dobrej myśli. Ah, zapomniałbym. Wczoraj powrócili rosyjscy wysłannicy.
- Poproś ich do mnie.
Na murze obok przysiadł ptak, również czarny, jak wszystkie zresztą. Opowiedział wszystko, co widział, i o czym słyszał.
- ... w końcu zaleźliśmy się w Wołgogradzie i znalazłem Łajkę. Nic ciekawego się tam nie dzieje, Łajka ręczy gotowość do przybycia w te strony i pomocy w walce, gdy będzie taka potrzeba. Prosiła też, by przekazać co planujesz, przybył więc z nami jeden ptak, porozmawia z tobą i jutro wróci do Rosji. Wspomniała, że jeśli przyda nam się więcej pomocników to wyśle nam tutaj Sugara i Dimitrova.
- Sugara?
- Taki rudy kot, przyjaciel Dimitrova. On świetnie walczy, jest dużym psem.
- Chodzi mi o kota. Jest w stanie mi go tu przysłać?
- Oczywiście.
- Dobrze więc poproś tu tego, który z wami przyleciał. I niech Ramzes wyśle jednego wraz z nim, żeby wrócił do mnie z odpowiedzią.
- Oczywiście.
Słowo "oczywiście" było najprostszą formą zgody na wypełnienie polecenia. Zwykłe "tak" to nieco za mało, aby Alfa sfory był zadowolony.
Wieczorem Mieszko miał gotowy plan. Kiedy Sugar i Dimitrov do nas przybędą wyśle go do Kitlera, z pewnością weźmie rudego pobratymca w swe szeregi. Od kiedy mieli pewność, kto jest szpiegiem w sforze organizowano tajne zebrania i te sztuczne, w których uczestniczył też Bruno.
Wyszedł na spacer w świetle zachodzącego słońca. Szedł powoli stając na z lekka zamarznięte kałuże, aż nagle rozległ się ptasi skrzek. Spojrzał w stronę, z której dobiegał głos; przerażony kruk starał się wylądować, a z daleka było widać, że większej wagi ptak oddala się w stronę, z której przyleciał.
- Mieszko! Mieszko! - było widać, że czarny ptak to jeden z posłanników. - Uff, dzięki Bogu!
- Co się stało? - przysiadł zaciekawiony pies.
- Wróciłem z Niemiec, mam wieści od Hagen! Ledwo uszedłem jastrzębiowi, który leciał za mną od samej granicy!
- Kawał drogi, po co cię gonił? I gdzie jest twój towarzysz?
- Zginął z jego szponów. - mówił zdyszany.
- Przykre. - Mieszko szybko pogodził się z tym faktem. - To pewnie jakiś Kitlerowiec...
- A jakże!
- Mów więc co u Hagen.
- Oddział się rozpada.... Większości psów zostawiają legion, albo giną z zimna, naprawdę, nieciekawie.
- Skoro tam już zdychają, to co będzie tutaj... - westchnął. - Jakie informacje dała ci Hagen?
- Chcą się tu przedostać, zostały tylko trzy psy. Jeśli nie dostanie odpowiedzi w ciągu pięciu dni ruszają w drogę.
- Dobrze, niech przybędą do nas. Hagen doskonale zna drogę.
Hagen; niemiecka suczka, która od dawna współpracowała z Mieszkiem i jego sforą. Śledzili Kitlera i jego towarzyszy, gdy byli jeszcze w kraju. Jest to owczarek niemiecki, krótkowłosy. Hagen sporo przeżyła służąc w wojsku, lecz gdy tylko pojawiły się młodsze i lepsze psy - Hagen "zwolniono". Wymknęła się ze schroniska, lecz ponownie ją złapano, tym razem adoptował ją były policjant. Z Polski. Hagen spragniona wolności ponownie uciekła, poznając Delgado, który ją zauroczył. Mieszko był pewny, że chce tu wrócić dla niego, postanowił nie stawać na drodze.
Wszystko szło po myśli psów, niestety po myśli kotów również. I to był problem.
Od autorów - wybaczcie, że trwało to tak długo i jest to skąpy kawałek tekstu, który niewiele wyjaśnia. Kompletny brak czasu i co ważniejsze - weny. Jednak udało się uratować końcową cześć opowiadania.