czwartek, 28 stycznia 2016

Powrót Wysłanników.

Ostatni, roztopowy tydzień był niełatwym okresem w życiu Mieszka i jego przyjaciół. Venkowi nie udało się dowieść prawdy o szpiegu, więc nadal pozostawali w martwym punkcie. Obudził się wcześnie rano i postanowił śledzić Bruna. Plątał się jakby nigdy nic, na dworze leżało trochę śniegu, było zimno i mokro, a mimo to jakiś ptak ośmielił się śpiewać. Venek z rozkoszą słuchał skrzydlatego przyjaciela i wpatrywał się w drewniany dom. Po kilkunastu minutach wypełzł z niego Bruno. Niby niezauważalnie, odchyloną deską z drugiego rogu budynku, ale Venewon zdołał go dostrzec i ruszył za nim. Nagle kundel zniknął mu z oczu. Spanikowany rozglądał się na wszystkie strony. Stał chwilę w bezruchu, a później ruszył w kierunku tajnej bazy Kitlera. Nie dało się nie zauważyć rozdrażnienia kota. Był ewidentnie zły na swojego szpiega, że o mały włos się nie wydał. Venek skuszony sposobnością zajrzał do środka. Nikt go nie widział, więc wycofał się, a wtedy drzwi lekko zaskrzypiały. Przerażony pobiegł w stronę drogi i ukrył się w rowie. Wtedy dwa koty wyszły sprawdzić, co się dzieje, a że nikogo nie dostrzegły uznały, że to wiatr uchylił metalowe drzwi, które i tak się nie zamykały. Koty świetnie sobie wnętrze urządziły; rządca i pan kociego zastępu spał na "gniazdku" z wysuszonej trawy. Wcale nie było ich tak dużo. Jeszcze! Na pewno zwołają okoliczne koty, a trzeba dodać, że niemal w każdym domu takie zwierzęta posiadano, nawet dwa, trzy... Rozbudowa kociej armii była możliwa, Kitler posiadał sprzyjające warunki. Venek zaczaił się ponownie, tym razem od tyłu. Pod wybitą szybą wszystko dobrze słyszał.
- Daję ci ostatnią szansę! - wrzasnął Kitler, nie dało się nie rozpoznać tego piskliwego krzyku. - Te nosiciele kleszczy nie mogą się o nas dowiedzieć.
- Wybacz, dowódco, ale i tak już wiedzą. - powiedział Bruno, ale od razu pożałował swych słów. Kitler był wściekły.
 - Co?! Jak to wiedzą?! - w tym momencie zebranym kotom uszy zapewne więdły.
- Nie wiem, ale prawdopodobnie wiedzą o tym, że tu jesteście.
- Od kiedy przeszliśmy na "ty"? - fuknął kot.
Venek obmyślił chytry plan, zaśmiał się złowieszczo i wrócił do Mieszka.

- Venewon. - mruknął terier. Był ewidentnie niezadowolony. - Witaj.
- Cześć, Mieszko! Mam dowody na to, że ten cały Bruno jest szpiegiem. - zawołał ucieszony.
- Ciszej! Jakie?
- A co mam ci go nagrać? Słyszałem całą rozmowę!
- Wyprze się.
Venek westchnął ciężko, znów jego plany legły w gruzach.
- Powinienem go wyrzucić?
- Może. To by było logiczne...
- Nie! Zorientują się.
- To co chcesz zrobić?
- Skoro oni mają u nas szpiega, to my do nich też wyślemy. Ha!
- Skąd wytrzaśniesz kota, hmm?
- Ha! Zawsze się znajdzie.
Mieszko był już stanowczo uzależniony od triumfalnego "Ha!".
- No okej... Ma nadzieja spoczywa w tobie. . - mówiąc to odszedł wpół zadowolony, mianowicie tym, że Mieszko znalazł sensowny plan.
Terier był zaś innego mniemania, ponieważ do głowy mu nie przyszło, czy jaki kot w ogóle odważy się przed nim stanąć, a nie ucieknie w popłochu. Z rozmyślań wyrwała go Pestka; śliczna, choć nieco głupiutka i szalona, suczka podobna nieco do rasy border collie, lecz znacznie mniejsza. Jej gęsta, brązowo-biała sierść, ogniste oczy i niezwykła postura sprawiały, że niemal każdy pies nie mógł oderwać od Pestki wzroku. W tym przypadku i Mieszko był nią zauroczony, jednak nie zdobył się na to, aby suczce o tym powiedzieć.
Popołudniem, kiedy wszyscy niespodziewanie zniknęli, słońce zaszyło się za chmurami, jakby obrażone, a w jego zastępstwie nadciągnęły szare chmury, które sprowadziły ze sobą śnieg oraz deszcz. Mieszko siedział pod drzewem jak niespełna godzinę temu. W tej chwili na podwórku pojawiła się Pestka.
- Cześć! - zawołała i podeszła do teriera. - Ciemna mogiła!
Te ponure słowa zostały wypowiedziane ze śmiechem. Tak czy inaczej Pestka czuła, że świat należy do niej. Nawet najgorsza pogoda nie mogła przyćmić jego uroków.
Mieszko nie zdążył się odezwać, ponieważ Venek krzyknął z progu poniszczałego domu.
- Hej! Może wejdziecie, deszcz pada! 
Pestka zapewne chciałaby zostać na dworze i urządzić sobie błotną saunę, ale Mieszko przekonał ją swoim czarującym spojrzeniem. Suczka, zresztą jedyna w sforze (co jak co, Pestka była niczym odważny pies), była jak zwykle rozgadana; Mieszko ledwo nadążał za tym, co mówiła. Jednak cieszyło go to, że Pestka w ogóle z nim rozmawia. W końcu zaczęło robić się ciemno, chociaż styczniowe noce robiły się coraz krótsze, to wciąż były bardzo chłodne. Mieszko w końcu został sam, podczas gdy jego towarzyszka poszła szukać czegoś do jedzenia. O tej porze roku zdobyw           anie pożywienia było niebywale trudne. Mało który człowiek coś podrzucił, niewiele osób należało do zwolenników dzikich psów. Każdy uważał, że mogą coś zrobić, lecz nikt nie odważył się nikogo zawiadomić. Latem znacznie łatwiej było zapuścić się głębiej w pola i załapać jakiegoś zająca, a przy powodzeniu i pracy w grupie nawet sarnę, których w okolicy nie brak! Jedynie o wodę się nie trzeba było martwić, w pobliżu przepływała rzeka i kilka strumieni.Wszyscy sobie jakoś radzili, choć taka gromada psów to nie codzienność, mieli wielkie szczęście, że mieszkają na odludziu.
- Mieszkooo. - pisnął Venek, kiedy wszyscy zaszyli się w najcieplejszych kątach drewnianego pomieszczenia.
- Czego? - odparł opryskliwie z zamkniętymi oczyma. Venek dobrze go słyszał, Mieszko drzemał na małym, puchatym dywanie na drugim końcu pokoju.
- Co z tym kotem? Idziemy?
- Chyba cię coś... - terier podniósł głowę. - Jest ciemno jak nie wiem, a ty chcesz iść szukać kota?!
- No, czemu nie? Może koty Kitlera nas nie zauważą.
- Venek, jest zimno!
- I co z tego? Będziesz żył!
Venewonowi wszystko było jedno, miał długą, gęstą sierść, a Mieszko... On miał natomiast, krótką, szorstką, włoskowatą powłokę i nie mógł liczyć na dodatkowe ciepło.
- No to idziemy? - dopytywał zniecierpliwiony owczarek.
- Dobra, ale daj mi jeszcze chwilę... - mruknął i wtulił się w dywanik, który musiał opuścić.

- I wypatrz tu jakieś żółte oczy w mroku! - Mieszko był zły na Venka, że kazał mu iść.
Szli szybkim krokiem, aby nie tracić ciepła.
- Zgłupiałeś do reszty? Nie będziemy łazić i szukać kota!
Mieszko nie odpowiedział. Szedł krok w krok za swoim przyjacielem, jedyne o czym teraz marzył to powrót na swoje legowisko.
- Tutaj - kilka minut później psy zatrzymały się przed domem, który łączył się z stajnią. - Tu są koty. Wystarczy zawołać, niebezpiecznie byłoby narazić się szczekaniem na osadników. - Venewoner chciał wyjść na znawcę, więc używał skomplikowanego języka.
- Mruuuuuuu. Mruuuuuuuu! - rozległ się głos owczarka.
- Venek, idioto. -  odsunął psa łapą i zawołał koty w międzyzwierzęcym języku. W końcu para oczu wychyliła się z otworu drewnianej stajni.
- Czego dusza pragnie? - zapytał kot zauważając przybyszów. Był całkowicie bezpieczny, gdyby było inaczej zapewne by uciekł.
- Mu... - zaczął Venek, lecz szybko zamilkł dostrzegając wściekłość w oczach towarzysza.
- Potrzebujemy kota.
- W jakiż to niecnych celach? - prychnął.
-  Potrzebujemy jakiegoś kota do szpiegowania.
- Kogo?
- Kitle... - nie zdążył nawet dokończyć, gdyż kot mu przerwał.
- Nie znam. Nie ma tu takich, żegnam i zapraszam ponownie. - mówiąc to zaszył się w głębi strychu.
Mieszko i Venek wrócili zrezygnowani do bazy, i nic nikomu nie mówiąc położyli się w dawnych miejscach. Nie mogli przecież oznajmić innym, że ich jedyny plan się nie powiódł.

Następnego ranka Mieszko siedział na murku przy domu. Patrzył na zachód, zastanawiał się czemu kruki nie wracają.
- Dużo czasu minęło, dwa tygodnie już przeszło. Powinni być! - mówił zaniepokojony dowódca ptasiej batalii.
- Ramzesie, śmiem twierdzić, że wydarzyło się coś niedobrego. - zasugerował z powagą Mieszko.
- Bądźmy dobrej myśli. Ah, zapomniałbym. Wczoraj powrócili rosyjscy wysłannicy.
- Poproś ich do mnie.
 Na murze obok przysiadł ptak, również czarny, jak wszystkie zresztą. Opowiedział wszystko, co widział, i o czym słyszał.
- ... w końcu zaleźliśmy się w Wołgogradzie i znalazłem Łajkę. Nic ciekawego się tam nie dzieje, Łajka ręczy gotowość do przybycia w te strony i pomocy w walce, gdy będzie taka potrzeba. Prosiła też, by przekazać co planujesz, przybył więc z nami jeden ptak, porozmawia z tobą i jutro wróci do Rosji. Wspomniała, że jeśli przyda nam się więcej pomocników to wyśle nam tutaj Sugara i Dimitrova.
- Sugara?
- Taki rudy kot, przyjaciel Dimitrova. On świetnie walczy, jest dużym psem.
- Chodzi mi o kota. Jest w stanie mi go tu przysłać?
- Oczywiście.
- Dobrze więc poproś tu tego, który z wami przyleciał. I niech Ramzes wyśle jednego wraz z nim, żeby wrócił do mnie z odpowiedzią.
- Oczywiście.
Słowo "oczywiście" było najprostszą formą zgody na wypełnienie polecenia. Zwykłe "tak" to nieco za mało, aby Alfa sfory był zadowolony.

Wieczorem Mieszko miał gotowy plan. Kiedy Sugar i Dimitrov do nas przybędą wyśle go do Kitlera, z pewnością weźmie rudego pobratymca w swe szeregi. Od kiedy mieli pewność, kto jest szpiegiem w sforze organizowano tajne zebrania i te sztuczne, w których uczestniczył też Bruno.
Wyszedł na spacer w świetle zachodzącego słońca. Szedł powoli stając na z lekka zamarznięte kałuże, aż nagle rozległ się ptasi skrzek. Spojrzał w stronę, z której dobiegał głos; przerażony kruk starał się wylądować, a z daleka było widać, że większej wagi ptak oddala się w stronę, z której przyleciał.
- Mieszko! Mieszko! - było widać, że czarny ptak to jeden z posłanników. - Uff, dzięki Bogu!
- Co się stało? - przysiadł zaciekawiony pies.
- Wróciłem z Niemiec, mam wieści od Hagen! Ledwo uszedłem jastrzębiowi, który leciał za mną od samej granicy!
- Kawał drogi, po co cię gonił? I gdzie jest twój towarzysz?
- Zginął z jego szponów. - mówił zdyszany.
- Przykre. - Mieszko szybko pogodził się z tym faktem. - To pewnie jakiś Kitlerowiec...
- A jakże!
- Mów więc co u Hagen.
- Oddział się rozpada.... Większości psów zostawiają legion, albo giną z zimna, naprawdę, nieciekawie.
- Skoro tam już zdychają, to co będzie tutaj... - westchnął. - Jakie informacje dała ci Hagen?
- Chcą się tu przedostać, zostały tylko trzy psy. Jeśli nie dostanie odpowiedzi w ciągu pięciu dni ruszają w drogę.
- Dobrze, niech przybędą do nas. Hagen doskonale zna drogę.
Hagen; niemiecka suczka, która od dawna współpracowała z Mieszkiem i jego sforą. Śledzili Kitlera i jego towarzyszy, gdy byli jeszcze w kraju. Jest to owczarek niemiecki, krótkowłosy. Hagen sporo przeżyła służąc w wojsku, lecz gdy tylko pojawiły się młodsze i lepsze psy - Hagen "zwolniono". Wymknęła się ze schroniska, lecz ponownie ją złapano, tym razem adoptował ją były policjant. Z Polski. Hagen spragniona wolności ponownie uciekła, poznając Delgado, który ją zauroczył. Mieszko był pewny, że chce tu wrócić dla niego, postanowił nie stawać na drodze.
Wszystko szło po myśli psów, niestety po myśli kotów również. I to był problem.

Od autorów - wybaczcie, że trwało to tak długo i jest to skąpy kawałek tekstu, który niewiele wyjaśnia. Kompletny brak czasu i co ważniejsze - weny. Jednak udało się uratować końcową cześć opowiadania.

wtorek, 12 stycznia 2016

Cichy Najeźdźca.

Wiał silny, porywisty wiatr, chmury niemal całkowicie zasłoniły resztkę żółtawego nieba, jakie pozostawiło po sobie zachodzące słońce. Mieszko, biały, przerośnięty jak na teriera pies siedział pod nieprzycinanym od lat żywopłotem. Ogradzał on stary, niezamieszkany dom, który był już istną ruiną. Okoliczni mieszkańcy nie rozebrali budynku, zarośnięta, waląca się chałupa wyglądała niesamowicie na tle dzikich lasów i pól. Nasz bohater – waleczny i sprawiedliwy Mieszko sprawie prowadził grupkę psów, a owy dom służył za bazę. Jego sfora współpracowała z Rosyjskimi Psami, gdzie przewodniczyła Łajka i jej wybranek Rambo. Psy te zasłużyły się w walce z Kitlerem, wielkim ognistorudym kotem, jaki śmiał wystąpić przeciwko wcześniej wspomnianym przedstawicielom psiego gatunku, który haniebnie przegrał bitwę, jaka odbyła się niespełna miesiąc temu. Mieszko i jego drużyna nie przybyli z pomocą Łajce; atak ze strony psów był niespodziewaną odpowiedzią na kitlerowskich wysłanników. Największe straty poniosła Kocia Rzesza, dziewięć kotów poniosło śmierć z powodu licznych obrażeń. Jednak trzeba przyznać, że koty walczyły do końca i zaciekle. Pozostawiły po sobie ślady, dobrym przykładem jest tu oko Rambo, które zostało uszkodzone i pies nie widzi już tak dobrze. Jeden, najmniejszy wojownik poniósł śmierć po tym, jak rzuciły się na niego największe kociska. Członkowie sfory upamiętnili waleczność małego sojusznika.

Właśnie nadleciał jeden z ptasich wysłanników Mieszka. Ogromny, w mosiężnych odcieniach czarnych skrzydeł kruk. Przysiadł na żywopłocie, a gałązki zielonego ogrodzenia poruszyły się pod wpływem ciężaru ptaka. Był w podróży niemal osiem dni; ciężkie warunki klimatyczne utrudniały mu lot. Zwrócił się z niezwykłą czcią do teriera

- Kochany władco, spotkałem się z Łajką. I dowiedziałem się też kilku ważnych szczegółów. – mówił zwierzęcym językiem do psa; widać było, że jest z siebie bardzo zadowolony.

- Czyżby jakieś postępy w sprawie Kitlera? Knuje coś…? – dopytywał w zamyśleniu. W jego głowie rodził się plan, dzięki któremu wybrną z opresji i pognębią wroga tak, że już nigdy nie odważy się do nich nawet odezwać. Musicie wiedzieć, że Mieszko, mimo tak delikatnego charakteru, potrafił się zemścić. Walka nie leżała w jego naturze, nie miał powodu – nie atakował. Jednak Kitler… Wymagał tego, aby się z nim rozprawić. Raz na zawsze.

- Kitler wrócił do Niemiec. Jest w Berlinie. Podobno kształtuje nową armię kotów. – odparł z powagą kruk. – Po przegranej bitwie nie ma zamiaru się poddać no i… podobno ma zamiar najechać na nas. Łajka przytrzymała jednego kota i obiecała zwrócenie wolności jeśli ten powie, co planuje jego dowódca. No i się kociak wygadał, wiemy to, czego nam potrzeba.

- Nie wiemy. Nie znamy dnia, ani godziny, ten pchlarz może nas zaskoczyć. – Mieszko myślał racjonalnie, nikt nie wiedział kiedy uderzy wróg.

- Najlepiej być zawsze przygotowanym. – dodał do rozmowy spory, przypominający owczarka pies, który towarzyszył Mieszkowi.

- A co z oddziałami w Niemczech?

- Wysłałem tam dwójkę moich ptaków. – odpowiedział kolejny kruk, lecz był on większy i znacznie piękniejszy od swojego przedmówcy. Był to dowódca ptasiego batalionu, z którym psy doskonale współpracowały. Bez nich nie dałoby się tak dobrze planować kolejnych ruchów. – Z całą pewnością znajdą Hagen i opowiedzą o zaszłej sytuacji. Pozostało nam czekać i dalej szkolić nowych legionistów.

Mieszko skinął łbem i oddalił się do starego domu, gdzie przebywała sfora. Wszedł przez wyłamaną belkę do centralnego pomieszczenia. Na starej, sypiącej się kanapie, o ile można to tak nazwać, obgryzając kość, najbardziej ceniony wojownik – Venevon. Był to duży, czarno-brązowy mieszaniec, siejący postrach wśród innych. Skutecznie potrafił bronić przyjaciół, a takimi właśnie przyjaciółmi były dla niego psy ze sfory. Wszyscy bardzo go szanowali. Odzywał się tylko wtedy, gdy nadeszła potrzeba, nie mieszał się raczej w sprawy, które mu „wisiały”. Mieszko powierzył mu dowództwo nad sekcją wojowników, czyli psów walczących, a także broniących innych, gdy taka potrzeba nadejdzie. Venek, bo tak mu mówiono, choć on sam tego przezwiska nie lubił, miał kilka blizn na pysku i karku, bowiem jakiś rok temu stała się rzecz niesłychana… Najgorszy, najstraszniejszy pies w okolicy, wielki, z zębami ostrymi jak brzytwa (a przynajmniej tak go opisują ci, którzy go widzieli), niepokonany do ów czasu – Dingo. Venevon przemierzał okolicę i nawet nie spostrzegł, że wszedł na teren oblegany przez zgraję swojego rywala. W końcu natrafił na niego we własnej osobie. Mógł uciec, ale chciał pokazać na co go stać. Niestety; przeliczył się i skończył z szczęką napastnika na swoim karku. Kiedy zaczął udawać martwego Dingo odpuścił. Jedno trzeba było Venkowi przyznać - potrafił wyjść z każdej sytuacji.
 Dingo wraz ze swymi pomazańcami często przebywał w okolicy, gdzie ulokowała się sfora Mieszka. Był bardzo podobny do psa owej rasy; lekko pomarańczowa barwa sierści, ponadprzeciętnej wielkości. Samo jego spojrzenie budziło lęk w innych. Zwykle towarzyszyli mu jego przyjaciele, a wielu ich nie pozostało. Między innymi do tej szalonej, a raczej szaleńczej paczki należał czarny owczarek, nieco łagodniejszy od swojego przyjaciela, nie szukał zaczepki u innych psów Jeden z nich to iście szalony, podajże z objawami wścieklizny kundel, przypominający rasę chihuahua. Widać było, że w głowie miał kości z wyżartym szpikiem, puste, tak jak ona. Dexter – czemu? Nikt nie wie. Znalazłyby się tam jeszcze dwa, o wilczym wyglądzie. Z bliska wyglądały groźnie, wiadomo, lepiej z nim nie zadzierać. Był jeszcze jeden, a może dwa psy, które były zwykłymi kundlami, toteż Dingo zbytnio nie zważał na to, czy są, czy ich nie ma, ale musiał przyznać, że jego paczka wygląda znacznie lepiej, gdy ma więcej członków. Jednak ciężko było porównywać szajkę Dingo do sfory Mieszka. Ci pierwsi trzymali się razem ze względu na postrach, jaki siali. Razem pewnie też łatwiej było im polować. Sforę Mieszka łączyły prawdziwe relacje. Wszyscy byli dla siebie najlepszymi przyjaciółmi, rodziną. 


Mieszko spoczywał przed bazą sfory. Nie chciał skazywać na śmierć kotów, ale skoro same tego chciały... Musiał zadziałać. Po chwili zauważył pierwsze krople deszczu. Venewon pozostawał w tej samej pozycji, teraz jedynie przewrócił się na brzuch i odpoczywał po posiłku. Dla Mieszka i jego brygady jedzenie było najtrudniejszą do zdobycia rzeczą. Ludzie, w większości nie przejmujący się losem psów, żyli sobie spokojnie pod dostatkiem chleba, podczas gdy najwierniejsze istoty na ziemi padały z głodu. Przed dom wyszedł Venewon, wspomniany już brygadzista. Podszedł do Mieszka i zaczął rozmowę. Wydawał się dość pobudzony.

- Co z tymi kotami? Wiemy, co planują? - usiadł obok teriera.

- Wiemy. - mruknął Mieszko, lecz zaraz po tym się ożywił. - Nic nie jest pewne, ale wysłaliśmy zwiadowców do Niemiec. Z Rosji wrócili. Z powodzeniem. - mówił tajemniczo.

- Łajka, Rambo... Na pewno pomogą. Czego dowiedział się wysłannik? - rozmyślał na głos Venek.

- Zatrzymali jednego kota, strach przed śmiercią wziął górę i się wygadał. Kitlerzyści zadziałają podstępem, mówię ci. Mam pewne obawy...

Rozmowa ciągnęła się, ledwo zauważyli, że deszcz się wzmógł. Zwołano całą sforę, łącznie siedem psów. Mieszko przeliczył dokładnie czy wszyscy są.

- Brakuje Delgado... - odezwał się jeden z zebranych.

Delgado - waleczny i piękny pies przypominający owczarka niemieckiego. Niegdyś był jednym z sprzymierzeńców Dingo. Jednak nastąpiło coś niezwykłego, jakby przełom w jego życiu. Porzucił szajkę i przyszedł do Mieszka. Początkowo traktowano go jak szpiega, jednak niemal rok i oddanie nowego przyjaciela nie wzbudzały już wątpliwości. Właśnie Delgado był celem, przez który Dingo "walczył" z Mieszkiem i jego sojusznikami. Uznany za perfidnie pozostawionego pokusił się o zemstę. Sfora była więc atakowana z każdego frontu. Z jednej strony Dingo, a z drugiej Kitler. Nie wiadomo było, jakie niebezpieczeństwo nadciągnie jeszcze nad sforą. Trzeba było być przygotowanym na wszystko; spodziewać się każdego, niezaplanowanego ruchu.



Następnego dnia wszyscy byli wtajemniczeni w sprawę. Mieszko kilkakrotnie powtarzał, że trzeba zachować spokój, a kiedy nadejdzie niebezpieczeństwo działać z rozwagą. Ptasi wysłannicy, którzy wyruszyli do Niemiec nadal nie wracali, nie była to aż tak długa droga, lecz warunki - fatalne! Grudniowe mrozy zabijały ludzi, bydło... A co może więc się stać z taką ptaszynką? Wszyscy mieli nadzieję, że podróż skończy się dla nich łaskawie.

Mijały kolejne dni. Mieszko przechadzał się zlodowaciałą drogą, raz po raz włażąc do rowu, kiedy szosą przejeżdżał samochód. Obwąchując kolejny krzak zatrzymał się i stanął jak wryty. Cofnął się za kudłatą roślinkę i obserwował wszystko co działo się przy starym, blaszanym budynku. Co chwila przez drogę przełaziły koty, niczym mrówki wracające do swego mrowiska. Kiedy przeszedł kolejny, Mieszko nie miał już wątpliwości. Kitlerzyści! Już chciał się wydrzeć na cały głos "Kitler na horyzoncie!", kiedy przypomniał sobie, że to przecież on jest tym rozważnym i mądrym przywódcą. Wiedział, że nie może się wydać, że musi wrócić i zabrać Delgado i Venewona. Biegiem ruszył do bazy, starał się być niezauważony. Przedarł się przez żywopłot i wparował do drewnianego domu. Nie zatrzymując się przy głównym pomieszczeniu ruszył do ulubionego pokoju dwójki brygadzistów.

- Venek! Gdzie Delgado?! - wrzasnął. Jego krzyk mieszał się z przerażeniem i złością na koty. Był także niezwykle ciekawy, po co kociarze przybyły do Polski i skąd wiedziały gdzie ich szukać.

- Nie było go tu... Ani wczoraj, ani dziś... - odparł z wrodzonym spokojem pies. - Czemu go szukasz? 

- Venek, kochanie... - Mieszko raptownie ucichł, darząc owczarka ironicznym spojrzeniem. - Zauważyłem coś niepokojącego. Musimy działać. Natychmiast!

- Ale o co chodzi? - dopytywał nieusatysfakcjonowany Venewon.

- No rusz się że! To nie może czekać.

W końcu Venek uległ namowom przyjaciela i szybkim krokiem ruszyli do miejsca, gdzie Mieszko widział koty. Reszta sfory spozierała na nich z dużej odległości. Wiedzieli, że nie powinni się pokazywać.

- Patrz. Widzisz to okienko? - rzekł Mieszko.

- Owszem, widzę. Chwila... koty?!

- Ciszej, bydlaku! Jeszcze jaki wylezie.

Dla bezpieczeństwa schowali się w pobliskich zaroślach i obserwowali blaszany budynek. Na parapet przy szybce wlazł kot.Ogromny, rudy. Mieszko nie miał już wątpliwości. Napastnik wydawał się być świetnie poinformowany. Trzeba było wpaść na trop tych wiadomości, jakie posiadały koty. Szpieg? W sforze...? Mieszko od razu wyjawił podejrzenia. 
- Jak myślisz? Skąd wiedzą, kto nas zdradził?
- Ja bym tam podejrzewał tego, który jest u nas najkrócej... Albo może... A nie, niemożliwe. - Venek nie chciał wspominać o swoim przyjacielu, za bardzo go szanował i ufał, że nie mógł nic takiego zrobić. Ale jednak musiał podzielić się spostrzeżeniami. - Bo... Delgado. Drugi dzień go nie ma. Wątpię, że ma coś z tym wspólnego, ale jak mówisz;  lepiej sprawdzić wszystkie opcje.
- Bruno. - zagłębił się z szeroko otwartymi oczyma Mieszko.
Co prawda najkrócej był w sforze. Bruno, to imię nosił zbliżony do rasy beagle pies. Zachowywał się dość dziwnie, nie dał jednak tego po sobie poznać. A może nikt nie obserwował? Mieszko jednak bacznie przyglądał się postępkom nowych członków. Nigdy się w nic nie mieszał, robił co musiał, nic ponadto. Ale z drugiej strony zastanawiające było to, co robił i gdzie był Delgado. Trzeba było się tego dowiedzieć, bez niepotrzebnej afery.

- Ale jak ty chcesz go szukać, co? - mówił Mieszko idąc szybkim krokiem i spoglądając na Venka, który był znacznie większej budowy i szybciej się przemieszczał. - Koty biegają tu wszędzie, a my mamy go szukać?! 
- Spokojnie. Ja się tym zajmę, mnie nie rozpoznają. Ty będziesz siedział i pilnował Bruna. Jasne?
Mieszko poczuł się dotknięty; nie był przyzwyczajony, że ktoś mu rozkazuje. Przywykł do tego, że to on wydaje polecania. A Venewon? Mieszko uważał się za rangą wyższego od przyjaciela, więc takie traktowanie go uraziło. Nie odpowiedział. Uniósł do góry ogon i dumnie odmaszerował do bazy. Venek stał z lekka zdziwiony, ale tylko pokręcił głową i prychnął. 
Kilka godzin później, po zasłużonym wypoczynku i najedzeniu się Venek ruszył na poszukiwania Dlegado. Musiał się spieszyć; dni były krótkie. Podszedł do blaszanego budynku. Zatrzymał się przy drzwiach i podsłuchiwał rozmowę. Niewiele z niej usłyszał, ale w jego pamięci pozostał wyraźny głos psa "Wszystko idzie jak trzeba, już niebawem będą skończeni.". Venek miał ogromną nadzieję, że to nie tak, że to nie Delgado. Za długo stał pod drzwiami i w końcu zorientował się, że ktoś ma zamiar opuścić pomieszczenie. Zerwał się i odbiegł od drzwi. Biegnął drogą (miał wielkie szczęście, że nic nie przejeżdżało) i dotarł do mostu w pobliżu którego stały śmietniki. Próbując ukryć się za pojemnikiem i poskładać myśli, zobaczył Delgado. Ku swemu zdumieniu ten wcale się do niego nie odezwał.
- Ej, stary. Co z tobą? 
Głuche milczenie odpowiedziało za psa. 
- Delgado...? Nic nie zrobiłeś, prawda? 
- Nie wiem.
Venek próbował troszczyć się o przyjaciela, choć dobrze wiedział, że woli żyć na własną rękę - bez niczyjej pomocy. Delgado znał szczere intencje Venevona i zaczął mówić. Ten nawet nie spostrzegł, że Delgado zbywa go wymyśloną historyjką.
- Dobra, teraz ja ci coś powiem. Byłem teraz pod blaszakiem i słyszałem coś interesującego. - zaczął. 
- Niech zgadnę, chodzi o Kitlera? - odpowiedział Delgado, jakby wiedząc o wszystkim, jednocześnie udając zaciekawienie.
- Tak! Jak wiadomo, Łajka i Rambo prowadzili z nim wojnę... - mówił spokojnie Venewoner. - No i te koty przegrały. Wróciły w te strony, dowiedziały się o nas wielu rzeczy i planują zacząć swe dzieło od nowa, tyle, że chcą podbić nasze tereny.
- Chyba przesadzasz. To tylko koty. - przekręcił głowę drugi z psów. 
- Nie, nie przesadzam! Te "tylko" koty są groźniejsze niż myślisz... Czy ty wiesz jak oni to dobrze szkolą?! Jak dobrze są wyspecjalizowani w walce?! I najważniejsze - ILE ICH JEST?!
- Venek, uspokój się. Ale skąd mogą o nas tyle rzeczy wiedzieć? 
- Szpieg! Mamy w sforze szpiega! - Venewon nie panował jednak nad sobą.
- Nic już z tego nie rozumiem. Nic. Kompletnie. 
- Mieszko kieruje podejrzenia na Bruno. Wiesz, tego łaciatego, małego. 
- Ta, wiem, jakiś dziwny on był, prawda...
- Daj mi teraz powiedzieć o tym, co posłyszałem! - zawołał podekscytowany Venek. Nie czekając na zdanie Delgado począł opowiadać co usłyszał. - Byłem pod tym blaszakiem. W środku była ta armia Kitlera...
- Jesteś pewien, że to oni? 
- Tak! Nie przerywaj mi więcej. - Tam w środku był Bruno, wszystko wskazywało na to, że on jest tym szpiegiem. Ale nic pochopnie, bo inaczej się dowiedzą, że wiemy o wszystkim. 
- Yhy... 
- Nic nie bierzesz na poważnie!
- Lepiej wróćmy do Mieszka, może jemu o tym powiesz..
Venek ucichł, a na jego pysku malował się "uśmiech". Cieszył się, że jego przyjaciel proponuje powrót do Bazy. Znając życie -sam nie uległ by jego namowom.
 Delgado i Venewon ruszyli w stronę drewnianego domu. Równie ostrożnie, jak wcześniej, koty na pewno czaiły się w pobliżu. Szybko przeszli drogą, Venek tak się zapatrzył, że o mało nie wpadł pod samochód. Chwilę potem obydwaj wparowali do drewnianego budynku. Ku ich zdziwieniu Mieszko drzemał na starym kocu, a nieopodal niego leżał Bruno. Jakby nigdy nic. Venek już miał mu wyszczekać wszystkie zarzuty, ale uświadomił sobie, że to byłoby bardzo nielogiczne. Nie mieli argumentów, a Bruno by je odpierał, więc trzeba było czekać na lepsze oskarżenia. Mimo, że Venevon miał całkowitą pewność co do tego, kto jest wysłannikiem kotów...

Otwarcie!

Dziś, w piękny, styczniowy wieczór, doświadczeni blogerzy, a zarazem najlepsi przyjaciele, otwierają nowego, długo planowanego bloga, kontynuacje Russian Dogs, sfory, która odniosła niemałe sukcesy. Oczami Psa - blog z narracją trzecioosobową, głównym tematem jest walka między kotami i psami. Psy symbolizują Polskę, a ich koty - jej wrogów. 

Warto tu wspomnieć o Łajce i Rambo, założycielach Rosyjskich Psów, którzy wciąż pojawiają się w akcji. Po przegranej bitwie, ognistorudy Kitler wraz z sojusznikami opuszcza Rosję i powraca w rodzinne, berlińskie strony. Tym razem planuje najechać na Mieszka i jego sforę lokującą się w dzikich terenach Bieszczad. Komunikacja między dowódcami psich oddziałów w kilku krajach odbywa się za pomocą ptasich wysłanników, więc doskonale można się spodziewać każdego, niezaplanowanego ruchu ze strony wroga. Psy są idealnie zorganizowane. Koty - jeszcze lepiej. Kto z nich wyjdzie zwycięsko z tej wojny?