poniedziałek, 15 lutego 2016

Niesforny Kociak.

Kolejny dzień zapowiadał się szarym blaskiem nicości. Minęły dobre dwa tygodnie, odkąd ptasi zwiadowcy wrócili. Trzy dni wcześniej do gromady Mieszka zawitała Hagen i dwójka jej przyjaciół. Czarny, kudłaty mieszaniec i drugi, nakrapiany pies przypominający wyżła, natomiast poprzedniego popołudnia wrócił kruk, który został wysłany do Rosji.
- Łajka powiedziała, że gdy tylko znajdzie sposobność wyśle do nas tego kota i Dimitrova.
- On się Sugar nazywa! - wrzasnął Venek. -  Imigrant w sforze! Anglik, ratujcie!
Owczarek uspokoił się dopiero wtedy, gdy Mieszko pacnął go łapą. Był to najlepszy sposób, by Venewon opamiętał się w swoim irytującym zachowaniu.
- Trudno, ja mu imienia nie wybierałem. - parsknął Mieszko.
Venek westchnął, widocznie już doszedł do siebie. Wszyscy zastanawiali się, jak długo to potrwa...
- Mam nadzieję, że Łajka coś wymyśli i szybko się tu pojawią.
- No cóż, ważne, żeby się im nic nie stało... - dodał Delgado, który włączył się do rozmowy.
Delgado był typowym samotnikiem, dość rzadko pojawiał się w sforze, a jeśli już to nie na długo. Uwielbiał przebywać na uboczu, bez cudzego towarzystwa. Była to świetna okazja do przemyślenia czynów, tych, które już wykonał, czy tych, które dopiero zrobi. Każdy ruch w życiu Delgado był do końca przemyślany, nie działał na "plan B", zawsze mógł liczyć na swoich przyjaciół, ale nie opierał się na nich. Nikomu zresztą w pełni nie ufał, nawet samemu sobie. Mimo, że był przewidywalną istotą i ciężko było go zaskoczyć, to potrafił opracować szybką strategię. Niby nie wie, co zrobić, ale jednak coś robi, wszystko po kolei układa w logiczną całość. Mimo, że Delgado tak wspaniale obmyślał plany, to wolał pozostawić je Mieszkowi, a samemu zająć się udoskonalaniem oddziału szpiegów.
- Ugh, Delgado - Venek próbował rozkręcić sytuację. - Czemu ty się pojawiasz tak znienacka? Nie pierwszy raz przyprawiasz mnie o zawał!
- Wybacz, przyjacielu - mruknął owczarek uśmiechając się pod nosem. - Wytłumaczcie mi proszę o co chodzi z tym kotem?
Delgado pojawił się pierwszy raz od dłuższego czasu; wszyscy zapomnieli co łączyło go z Hagen. Mieszko oprzytomniał, jednak nie powiedział tego wprost. Chciał zrobić przyjacielowi niespodziankę, jakiej, tym razem, nie mógł się spodziewać. Uśmiechnął się do Venewona, ten zrozumiał od razu, o co mu chodzi. Zabrał Delgado w urokliwe miejsce za domem.
Piękny ogród teraz był istną krainą roztopi. Ziemia była mokra od topiącego się śniegu. Venek kazał zostać w tym miejscu przyjacielowi, a sam się oddalił. Delgado przysiadł na mokrej, krótkiej jeszcze trawie. Mieszko tym czasem szukał Hagen. Znalazł ją w głównym pomieszczeniu, gdzie rozmawiała z Maksem, czarnym podpalanym kundelkiem o krótkiej sierści. Mieszko zawołał ją, zagadkowo poprowadził z drugiej strony domu. Hagen stanęła w miejscu, kiedy zobaczyła owczarka; ten zaś po chwili napotkał jej wzrok i początkowo nie zdawał sobie z tego sprawy. Delgado wlepiał w nią swoje oczy, natomiast Hagen widać, nieco się rozmarzyła. Mieszko zostawił ich samych, oddalając się do Venka.
- My to potrafimy załatwiać sprawy - uśmiechnęli się.

Następnego ranka słońce wcześnie wszystkich obudziło. Mieszko czuł, że to będzie jakiś szalony dzień. Mimo, że był na pierwszy rzut oka poważnym, dumnym i pełnym wdzięku oraz dobrego wychowania psem - niestety było nieco inaczej. Mieszko, jak z resztą też Venewon i Delgado, no i cała sfora z Pestką włącznie to typy psów, którym do szczęścia są potrzebne trzy rzeczy - napchany żołądek, wygodne posłanie i równie przejednane towarzystwo. Jak na razie to niemieccy goście wykazywali się większą kulturą, aczkolwiek starali wtopić się w tłum (jeśli tłumem można określić kilka psów).
Venek w niedługo po tym został sam. Nuda go przybijała, był głodny. Chodził chwilę po ogrodzie, szukał jakiś kości, lecz nic nie kryło się pod stopniałym śniegiem. Sprawnie przeskoczył murek i żwawym krokiem udał się w kierunku kontenerów. Było to jedno z kilku takich składowisk śmieci (gminnych oczywiście, dzikich wysypisk również nie brak), na którym zawsze można było znaleźć coś zdatnego do jedzenia. Ewentualnie można było osaczyć się pod drzwiami frontowymi hotelu, a zarazem spa, kawiarni, pizzeri i tych innych, popularnych pierdół. Venewon, na ogół leniwy, wybrał drugą opcję. Znano go już w tym miejscu, jako dużego, żarłocznego psa, ceniącego sobie nadzwyczaj wołowinę, czy też makarony. Takich rarytasów niestety co dzień nie było, zwykle przed drzwi wystawiano jakieś resztki obiadowe, czy też kości. Ku zdziwieniu owczarka pod drzwiami nawet pustego pojemnika nie było. Zaczął skrobać drzwi, lecz nie przemyślał tego czynu. Zawsze mógł otworzyć dziwny, nie lubiący zwierząt, brodaty człek. Wtedy przegoniono by go ścierką. Venek miał duże szczęście - w drzwiach ukazała się młoda dziewczyna, w związanych blond włosach. Kilka osób spojrzało w kierunku drzwi. Jedna, starsza kobieta ugniatała ciasto, inna, kelnerka wróciła z zamówieniem, a jeszcze jedna osoba (również osobnik płci żeńskiej) wyciągała szkła i sztućce z wody i układała w półce wyżej. Venek, machając urokliwie ogonem, patrzył na kobiety kuszącym, błagającym wzrokiem. W końcu napełniono metalowy pojemnik i postawiono pod drzwiami. Venewon zaszczekał w geście podziękowania.
- Mhmh, co my tu mamy... - mówił sam do siebie, pyskiem przegrzebując jedzenie. - Ziemniaki, też mi coś. Ryż, sos, no cóż, może być...
Pies bez większego ociągania się poddał się konsumpcji. Po chwili w misce pozostała tylko... marchewka. Venewoner nienawidził marchwi, mimo, iż posiadała wiele właściwości. Na szczęście tym razem powstrzymał swój wstręt do pomarańczowego warzywka. Po spożytym posiłku wyszedł na obchód wsi. Bardziej cywilizowana część wioski stała otworem. Venek lubił samotne spacery. Przemierzając ulicę czuł się niczym szeryf z kreskówek. 


- Dimitrov - mruknęło coś, jakby za żywopłotem - Mogę już wyjść?
- Nie, nie możesz - odparł cicho pies.
Mieszko wystąpił przed zebranych. Usiadł, a na jego pysku pojawiło się tajemnicze zadowolenie.
- A więc to ty jesteś tym, którego Łajka do nas wysłała?
- Eee... no tak, ja. Dimitrov. - przedstawił się i odwrócił łeb w kierunku krzaków. - A to jest Sugar. Możesz już wyjść.
Rudy, jasny kotek, przyszedł obok psa i usiadł przy jego łapie. Widać, był nieco zaskoczony i przerażony widokiem gromady psów.  Mieszko zaprowadził gości do kwatery. Nim przystąpił do przedstawienia planu, chciał się dowiedzieć, w jaki sposób tak szybko przedostali się na Polskie ziemie. W tym właśnie czasie wrócił Venek, niezwykle oburzony, że przegapił tak ważny moment.
- Ekhem, pewnie wędrówka pieszo zajęłaby nam dużo więcej czasu. - mówił Dimitrov. - Łajka wsadziła nas w pociąg. Microvic, który ma tu niedaleko rodzinę jechał na pogrzeb. No to kazała nam jechać na gapę i za nim iść, a potem was jakoś znaleźć. No to popytaliśmy w okolicy i jesteśmy...  - uśmiechnął się lekko, nie miał pojęcia co psy mu powiedzą, i jak go przyjmą.
- Cieszy mnie to. - pokiwał głową Mieszko. - Możecie się teraz rozejrzeć po naszej Bazie, a potem omówimy plan.
- Jaki plan? - zdziwili się.
- Sugar ma poważną misję, właściwie po to tutaj jesteście.
Kot wyprężył się i z zaciekawieniem spojrzał na otaczający go świat. Zaprzyjaźnił się z jednym psem, lecz uplasowanie się w środowisku innych było wyzwaniem.
- Jaką misję? - uśmiechnął się kocur. 
- No więc, jak wiesz, jest w naszych stronach Kitler. Potrzebujemy szpiega, kociego szpiega. Jutro wyślemy cię do bazy kotów. 
Dnii robiły się coraz dłuższe i cieplejsze, a noce mijały szybko. Mieszko z samego rana zaczął przygotowywać Sugara. Kot był ich jedyną nadzieją.