poniedziałek, 22 sierpnia 2016

Śmiertelna Nadzieja.

 Dla wytłumaczenia - w tytule słowo "śmiertelna" jest odpowiednikiem znaczenia, że coś kiedyś umrze, nie będzie zbierać krwawe żniwo i siać zniszczenie.

Chłodny, sierpniowy poranek od wczesnych godzin objął Wołgograd. Senna aura nie miała zamiaru nakłonić psów do rozpoczęcia kolejnego dnia. Jedynie Pestka leżała na impregnowanym drewnie tarasu i patrzyła wpółprzymkniętymi oczyma na urodzajny sad i gęstą trawę, która go porastała. Promienie słońca wysuwające się zza domu lekko budziły wszechobecną zieleń. Pestka podniosła się i zeskoczyła po kilku schodkach na ziemię. Kroczyła bezszelestnie po przyjemnie chłodnej trawie, zgromadziły się na niej kropelki rosy. Poczuła przyjemne uczucie zimnych kropel na miękkiej sierści. Pestka wyglądała niczym rasowy Border Collie, o dziwo, nie była nim ani nawet jego mieszanką. Była pomieszaniem wielu pomieszanych ras z domowej pseudohodowli. Miała dwukolorową, aksamitną sierść - nieskazitelnie białą z ciemnokasztanowatą, do czasu. Suczka bowiem uwielbiała wszelakie zabawy, zwłaszcza jeśli chodziło o błoto bądź inną maź. Tak samo chętnie pławiła w wodzie, aby oczyścić swoje zaniedbane futro. Swojej historii nie zwierza nikomu, zresztą sama za dobrze jej nie zna. Wraz ze swoim miotem miała zostać sprzedana na targach zwierząt jako podróbka bordera. Psy upchnięte w dużym koszu dopadła nuda; zaczęły się tarmosić, wspinać po sobie i wygłupiać się. Wreszcie ofiarą wzajemnego maltretowania padła Pestka wypadając z kosza. Wokół panował ogromny tłum, a ona była tylko małą, niezauważalną kruszynką błąkającą się między nogami ludzi i zwierząt. Wydostała się w końcu z okolicy pseudohodowlanego targu i ruszyła przed siebie. Młoda, głupia psina sama w mieście - nie mogło skończyć się to dobrze. Pestka ceniła się odwagą, żądzą przygód i przemiłym charakterem. Potrafiła zachować spory dystans do innych, a przede wszystkim do samej siebie. Ganiała za ptakami w parku, pławiła się w jeziorkach polując na ryby, przekopywała całe łąki za zapachem myszy; nie martwiła się niczym innym. Wreszcie kiedy przestała patrzeć na cały ten świat przez różowe okulary, podrosła i potrzebowała więcej jedzenia, nie mogąc zdać się na łaskę przechodniów i parkowiczów z lekkoducha przemieniła się w dorosłego psa, który potrafił decydować o sobie i innych, a także dopasować się do sytuacji. Ludzie zaczęli ją zauważać. Trafiała z rąk do rąk, jednak w żadnym miejscu nie spędzała więcej niż kilka dni. Zawsze miała swoje sposoby na ucieczkę. Wymknięcie się przy otwieranej furtce, przeskoczenie ogrodzenia, zerwanie łańcucha, a także niespodziewana akcja z wyrywaniem smyczy. Wiedziała, że sprawia swoim chwilowym właścicielom wiele przykrości i zamętu, jednak inaczej nie potrafiła.
W końcu leżąc pod ławką w parku doczekała się kilkunastoletniego chłopca. Wyciągnął od dla niej kanapkę, gładził czule i mówił, codziennie bywał w parku, aby porozmawiać ze "swoją" suczką. Pestka nie zdawała sobie głębszej sprawy z tego co mówi, ale ufała mu i pokazywała, że słucha. Pewnego razu poszła za nim, z własnej woli. Chłopak wparował do domu i bez zbędnych ceregieli oznajmił, iż pies, o którym tyle opowiadał przyszedł za nim do domu. Rodzice nie mieli serca oddawać psa i ranić swojego syna. Ten Pestki nigdy nie przywiązał, nie uderzył, ani nie podniósł na nią głosu. Traktował ją niczym przyjaciółkę, nie psa. Mogłoby się wydawać, że to koniec podróży i wreszcie Pestka ma swoje miejsce w świecie. Nadeszła krytyczna sytuacja; wszyscy domownicy wyjechali. Dopiero późnym wieczorem, a raczej nocą pies doczekał się ich powrotu. Jednak nie pojawił się nikt poza zapłakanymi rodzicami. Pestka kilka dni czekała na chłopca, od jego rodziców, którzy nie bywali w domu za często dostawała tylko miskę z jedzeniem i wodą. Wreszcie pies stracił wszelką nadzieję na powrót swojego ukochanego właściciela i zaczęła się ponowna wędrówka.
Najpierw niezauważenie opuściła okolicę nie wiedzą co ze sobą zrobić. Jak uprzednio wiele osób chciało ją przygarnąć ze względu na rasowy wygląd, ale przy próbie jakiegokolwiek zachęcenia, złapania czy innej formy uprowadzenia stawała się agresywna. Opuszczała uszy, szczerzyła zęby, robiła wszystko, aby takiego człowieka zniechęcić. Często ładowało ją to w kłopoty, ale sprytnie znachodziła jakieś wyjście. Jej historia zakończyła się jak większości sworzan Mieszka; kiedy jeszcze nie osiedlili się w starym, drewnianym domu na południowo-wschodnich krańcach Polski Pestka najzwyczajniej w świecie, tak "po prostu" stała się członkiem sfory. Przekupiła wszystkich, a Mieszka w szczególności, swoim szalonym charakterkiem i pogodą ducha. Pestka zawsze uważała, że świat należy do niej. Wszyscy czuli, że mimo problemów jakie sprawiała jeszcze im się przyda. "Będą z niej psy, zobaczysz."
Suczka szła teraz blisko ogrodzenia. Po zrobieniu parunastu kroków w absolutnej ciszy zatrzymała się i pochyliła łeb przy ziemi. Zauważyła wyrwę w plastikowej siatce, spokojnie mogłaby przez nią przejść gdyby nie kilkanaście centymetrów betonowego połączenia z siatką. Poszła dalej z nadzieją, że to nie jedyna taka niespodzianka. Już przy samym rogu ogrodzenia był widoczny podkop pod betonem. Wszystko wskazywało na to, że był tu inny pies, przynajmniej jeszcze kiedyś. Pozytywnie nastawiona suczka zaczęła pogłębiać dół. Kopała tak długo, aż nie opadła z sił. Wreszcie kiedy spróbowała się pod nim przecisnąć znieruchomiała będąc niemal w połowie na drugiej stronie. Myślała, że utknęła na dobre, jednak po kilku sprawnych odciągnięciach wylądowała z powrotem na działce pana Mircovic. Zniechęcona ruszyła ku wybiegu, na którym pasły się dwa łaciate kuce. Leżały w cieniu buków, a więc mogła przejść niezauważenie w stronę jasnożółtego domu, stajni i kolejnego, małego pomieszczenia za nią. Drzwi były lekko uchylone. Pestka weszła do środka. Zauważyła stosy karmy dla psów (i to nie byle jakiej), rząd smyczy, obroży, szelek, pudełka smakołyków, a także kilkanaście kolorowych, paskowanych drążków i innych, dziwnych rzeczy. Światło było bardzo słabe, po dłuższej chwili psie oczy przystosowały się do ciemności. Obok małego pomieszczenia stały metalowe kratki i kawałek ogrodzonej przestrzeni, który wyglądał na zamieszkany. Dwie metalowe miski z motywami kości i drewniana psia buda dobiły ją w tym przekonaniu. Odeszła do reszty sfory. Kilka psów łapczywie chlipało deszczówkę, inne leniwie podgryzały resztki kości, a pozostałe wylegiwały się w porannym słońcu.
Na podjazd przy bramie podjechał duży, srebrzystoszary samochód, jednak nikt nie usłyszał, bowiem niedaleko była droga, po której co chwila poruszały się głośne pojazdy. Jednak zgrzyt otwieranej furki nie dało się nie usłyszeć. Wszystkie oczy spojrzały w kierunku bramki - weszła przez nią niska dziewczyna o krótkich, czarnych włosach. W ręku miała błękitną smycz, na której trzymała szarobiałego, kropkowanego Aussie. Na widok psa pozostali zerwali się na równe łapy, spoglądając w jego kierunku. W tym samym czasie przybiegła Łajka, a z domu wyszedł pan Mircovic. 

piątek, 19 sierpnia 2016

Burzowa Noc.

Eh, wiem, że Doris była ruda czy jakaś tam inna, nie miałam dostępu do opowiadań

Dziki skrzek obudził Doris. Był środek nocy, rogalik księżyca spoglądał złowrogo z zachmurzonego, ciemnego nieba. Silny wiatr buszował wśród krzewów jałowców, jarzębiny pochylały się w rytm podmuchów, czerwone kulki sypały się z drzew. W oddali słychać było przyprawiające o dreszcze dudnienie. Suczka patrzyła, jak między dalekim lasem raz po raz rozbłyskują strugi światła i rozchodzi się dźwięk siejący grozę. Doris jednak uwielbiała taką pogodę. Zimny wiatr, księżyc w osłonie chmur, nadchodząca burza i cisza przerywana grzmotem bądź głosem spłoszonego ptaka. Niekiedy w drewnianym, białym domku zapalało się delikatne światło, a cień człowieka pochylał się nad oknem. Rozległ się kolejny głuchy grzmot, tym razem był zbyt ogłuszający, aby go zignorować. Kolejny łomot zaskoczył bardzo szybko, a czarne niebo przecięła błyskawica. Psy starały się zachować spokój, chociaż niekiedy któryś z nich popiskiwał lub podnosił głowę czy zmieniał pozycję. Wiatr coraz bardziej napierał na drzewa, wysoką trawę. Rozdmuchiwał sierść psów, nie pozwalał nawet zmrużyć oka. Grzmot, błyskawica, grzmot, błyskawica, grzmot - takowy rytm był wszechobecny. Zaledwie kilkusekundowe odstępy między hukiem i rozbłyskiem nieba przyprawiały o dreszcze już każdego. Mieszko wtulił się w miękką sierść Pestki, inni zebrali się wokół nich i zwarli w grupę stawiając opór dla zimnego wiatru i nieprzyjemnego dźwięku. Leżeli tak dłuższą chwilę. Kiedy któryś z psów zatopił się w własnych myślach lub usiłował coś przekazać następowało dudnienie. I kolejne, kolejne, tak bez końca. Burza wyraźnie się zbliżała, a w końcu wydawało się, że jest tuż nad nimi. Przerw między błyskami i grzmotami niemalże nie było. Rozniósł się potężny, straszny ryk, bo zwykłym uderzeniem pioruna nazwać tego nie można. Niebo ciskało piorunami zapewniając im oprawę instrumentalną w postaci głuchego huku. Już nie mieli wrażenia zbliżającej się wichury i dalekim od sadu dziękom oraz błyskom. Teraz czuli, że żywioł jest centralnie nad nimi! Morus, Maks i Venek chcieli wyć z przerażenia, jednak zdali sobie sprawę z tego, że na nic im się to nie zna, więc wcisnęli się jeszcze bliżej siebie. Po kilku bardzo głośnych grzmotach nastąpił dziki błysk. Nie zniknął jednak za widnokręgiem, uderzył wręcz obok nich! Stara, spróchniała jabłoń płonęła. Najpierw zaczęły palić się gałęzie i pożółkłe liście w koronie drzewa. Ogień rozprzestrzeniał się bardzo szybko, drzewo było od środka suche, prędko zajęło się całe. Wiatr nabrał ogromnej prędkości, co stworzyło kompletne niebezpieczeństwo dla drzew rosnących obok. Grupa psów rozproszyła się, wszyscy wyli i szczekali rozbiegając się wśród drzew. Jednak Doris nie zdążyła podnieść się w porę. Na jej tylne łapy spadła sucha, płonąca gałąź. Suczka wyła z bólu, nie mogła wydostać kończyn spod konaru. Na nic szmerania, na nic pomoc przyjaciół. Poczuła nagle gorączkowe uczucie; jej biała sierść dotykała ognia. Wysoka temperatura objęła ciało suczki. Mieszko spojrzał na budynek - w pomieszczeniu paliło się światło, tym razem ostre, obejmowało ono cały pokój, jednak nic nie było w nim widać poza rysującymi się konturami mebli. Pan Mircovic był ich ostatnim ratunkiem, o ile nie jedynym. Po kilku minutach w ciemności zauważyli duży samochód, a czerwono-żółtawe światełka migały pośpiesznie na jego dachu. Z domu wybiegł człowiek roztwierając metalową bramę w siatce. Dźwięk opadł, teraz widać już było tylko światło. Psy uciekły w zamieszaniu, większość schowała się za stajnie kucyków bądź pod taras domku.

Woda lała się strumieniami do czasu aż ogień nie ustąpił. Dookoła widać było białą maź, która rzekomo zatrzymała pożar. Drzewo jednak iskrzyło się nadal. Udzielono pomocy Doris. Była przerażona i bezsilna by protestować ludziom, którzy odsunęli gałąź i ją podnieśli. Tkwiła na rękach jednego z mężczyzn w specjalnym stroju i kasku. W końcu drzewo zostało całkowicie ugaszone. Burza jednak sprawiła więcej problemów i, jak się okazało, strażacy pośpiesznie odjechali. Zabrali ze sobą psa.
- "Gdzie ja jestem? Gdzie Hagen i reszta sfory?" - Doris topiła się w myślach.
Leżała na czymś twardym i niewygodnym. Kiedy spróbowała się ruszyć poczuła ogromny ból, pisnęła i położyła ponownie łeb. Nad nią zabłysnęło ostre światło, przypominało jej to błyskawicę, ale nie gasło. Pochylała się nad nią kobieta w jasnozielonym fartuchu i gumowych rękawiczkach. Delikatnie dotknęła psa, wzięła do ręki strzykawkę, na której końcu pyszniła się długa igła. Wbiła ją w skórę zwierzęcia. Suczka zawyła, ale po chwili leżała w odrętwieniu. Nie czuła zupełnie nic, ból minął, ale nadal leżała bez możliwości podniesienia się. Kobieta mówiła do niej uspokajająco, pogładziła ją po grzbiecie. Ale Doris nie chciała tam leżeć, chciała wrócić do sfory. Myśli kłębiły się jak chmury dymu. Czy jeszcze kiedyś zobaczy swoich przyjaciół? A może to już koniec? Co się z nią stanie? Co zrobi jej ta kobieta? - pytań było wiele, odpowiedzi mało. Kobieta dotknęła ostrożnie tylnych łap suczki. Sierść wokół nich była wręcz wypalona, na skórze miała drobne poparzenia, jednak kobieta; weterynarz niczego innego nie stwierdziła. Podcięła spaloną sierść i posmarowała oparzenia maścią. Doris nie protestowała, wiedziała, że pragnie jej pomóc. Inny temat, czy ona tej pomocy chce.
Następnego dnia suczka leżała na wygodnym i miękkim legowisku. Ból co prawda powrócił, jednak widziała przed sobą miskę z wodą oraz suchą karmą. Była wycieńczona nocnymi zdarzeniami, które ledwo co zapamiętała. Wyciągnęła szyję, aby napić się wody, miała zupełnie wysuszone gardło. Głód również się w niej odzywał, ale nie miała ochoty ani siły wstać, aby zjeść nasypanych do metalowej miski chrupek. Po chwili zorientowała się, że jest w domu na działce pana Mircrovic. Z niskiego okna tarasu spoglądała na nią Hagen i inne psy. Wyglądali na zatroskanych, jednak drzwi były zamknięte i nijak nie mogli wejść, a ona wyjść. Jej ciało nadal było lekko sztywne. Opadła na posłanie i leżała z przymkniętymi oczyma.
Na zewnątrz toczyła się długa dyskusja.
- Ona może tam leżeć masę czasu, albo lepiej - przez cały czas - wtrącił wreszcie Venek.
- Przecież i tak tu zostaniemy, nie zostawimy jej! - Hagen uparcie trzymała się swojej wersji.
- Owszem, zostaniemy, ale nie wiemy na jak długo - Mieszko zakończył spór. - Nie pozostaje nam nic innego jak czekać i się o tym przekonać.
- Przekonać się o czym? - Łajka podeszła do zgromadzenia.
Wszyscy milczeli, nikt nie wiedział jak ułożyć w całość ich bezsensowną rozmowę. Wreszcie odważny Inferno bąknął coś o zażartej dyskusji. Łajka obeszła się bez szczegółów, bo spór był faktycznie bezcelowy.
- Czas pokaże - zakończył oficjalnie Mieszko - a teraz proszę o chwilę ciszy i zajęcie się sprawami naprawdę ważnymi.
Powietrze wciąż było ciężkie po wczorajszej burzy. Pan Mircovic wrócił zza domu z naręczem świeżej trawy dla koni oraz przyrządami do cięcia drzew. Wszyscy spojrzeli na poszkodowaną jabłoń. Pod jej korzeniami leżały spieczone, a właściwie spalone jabłka. Drzewo, a raczej jego konar i pozostałości po gałęziach, które były rozrzucone pod drzewem wyglądało przerażająco. Zapadła cisza. Każdy przypomniał sobie wydarzenia poprzedniej nocy. Mimo, że były one banalne i często spotykane, wśród psów wzbudziły wielką grozę. W końcu każdy rozszedł się w swoją stronę, wracając do swoich zajęć. Ich kolejna przykra przygoda w Rosji dobiegła końca. Ile jeszcze miało ich być?

sobota, 6 sierpnia 2016

Pamiętliwy Początek.

Obiecane w lipcu, jak zawsze zresztą. ;w;



Kolejny dzień spędzony w Rosji dobiegał końca. Wszyscy czuli się tu bardzo komfortowo za sprawą pana Mircovic, który chętnie dbał o nowe grono przyjaciół Łajki i Rambo. Jedynie Venek sprawiał wrażenie nieprzejętego i starał robić wszystko tak jak kiedyś; samodzielnie. Nie ufał ludziom i miał ku temu powody. Jego początkowa historia odbiła się echem w dalszym życiu.
Zaczęło się w rasowej hodowli owczarków niemieckich. Psy były pod dobrą opieką i kontrolą, o dziwo cały miot Venewona okazał się być mieszany. W założeniu, że nikt nie kupi takowych psów, ani nie zdobędą uznania na wystawach – hodowca postanowił psów się po prostu pozbyć. Kiedy były na tyle duże, że mogły opuścić hodowlę początkowo próbowano oddać je za darmo. Było ich stosunkowo niewiele, bo cztery. Dwa psy znalazły dom, którego wkrótce miały strzec. Kolejny zdał się jako „puszysta atrakcja” w jednym z parków. Ostatniego, Venewona, nie chciał zupełnie nikt. Miał wyblakłą sierść, oczy bez wyrazu, uszy na wpół oklapłe. Charakterem też zniechęcał ludzi do tego, aby go przygarnęli. Nie wiedząc co robić z psem właściciel oddał go do pobliskiego schroniska. Mieszaniec początkowo przekonał się, że to nie miejsce dla niego. W błahy sposób uciekł. Najpierw chciał wrócić do swojej matki, ale okazało się to trudniejsze niż przewidywał. Postanowił żyć na własną rękę, a wprawdzie nic innego mu nie pozostało. Ruszył przed siebie, był przecież przystosowany do trudnych warunków. Przyroda zaopatrzyła go w pożywienie i wodę, często zostawał obdarowany przez ludzi, na nich jednak patrzył ze wzgardą, przez co wydawał się psem agresywnym, choć naturę miał spokojną i nie robił nikomu krzywdy – po prostu czuł uraz. Psy wyciągnęły do niego łapę. Gęsta sierść i zapas tłuszczu pomagały przeżyć mu zimę, inne pory roku nie były dla niego problemem. Był obojętny na wszystko, do czasu, aż nie znalazł się w sytuacji bez wyjścia. Nieświadomie wtargnął na terytorium „dzikich” psów, które nie żywiły do niego sympatii. Spanikowany próbował uciec gdzieś dalej, wszakże na marne. Wyratował go przyszły znajomy – pies w typie teriera, biały Mieszko. On właśnie zaczął mówić do owczarka Venewon i to on posklejał jego rozsypane życie. Razem, już określani mianem "najlepsi przyjaciele" ruszyli na kolejną, tym razem wspólną wędrówkę. Spotykając po drodze kilka psów, które były w podobnej sytuacji stworzyli małą sforę. Początkowo przemieszczali się bez celu, jednak gdy znaleźli odpowiednie miejsce, stary, opuszczony wręcz, drewniany dom postanowili zostać tam na dłużej. Z biegiem czasu zaczęli tworzyć udaną paczkę, jaką są do dziś, mimo, że przeszkody stawiane na ich drodze są znacznie wyższe. Wszyscy wewnętrznie czuli, że muszą sobie poradzić.

Wołgograd zaczął stawać się miejscem niebezpiecznym dla takiej grupy psów. Maks o mały włos nie zakończył życia pod kołami samochodu, stary Inferno rzucił się w pogoń za kotem, przygodę skończył na skarpie z porządnymi obiciami. Mircovic dobrze rozumiał psy, a że stało się to na jego oczach zabrał je na działkę poza miastem. Wydawałoby się dziwne, że Łajka i Rambo mają idealną komunikację z człowiekiem oraz całą resztą psów. Zwierzęta dobrze rozumiały ludzką mowę, tyle, że ludzie nie rozumieli ich słów. Letnia działka była ogromna. Znajdował się na niej drewniany domek, kilka krzewów malin i porzeczek, w lekko zarośniętym ogrodzie posadzone były różnokolorowe kwiaty. Za sadem, który obrastał w obfitość śliw, jabłoni, grusz i drzew orzechowych stał niewielki, murowany dom, a obok niego mniejszy budynek. Wokół domu rozciągał się biały, schludny płot, dom był lekko żółty, a budynek, docelowo stajnia; mahoniowy.  Za domem rosło kilka rozłożystych drzew, a pozostałą powierzchnię porastała bujna trawa. 
Byli tu nie tylko  z powodu niebezpieczeństwa, ale także w sprawach pana Mircovic. Niski mężczyzna postawił pod drewnianym domem dwie walizki, zamknął furtkę i odszedł w kierunku domu. Po kilku chwilach przyjechał samochodem, wyciągnał z niego kilka skrzyń i wniósł je do budynku. Psy zdążyły już zapoznać się z terenem. Nikt nie miał zamiaru uciekać z ogrodzonej przestrzeni - wszyscy wierzyli Łajce, a także wiedzieli, że spełni ich prośby. Mieli sporo czasu, na tyle, aby lekko się tu zadomowić.  

Wszyscy leżeli pod drzewami, upał dotykał nie tylko ludzi. Mircovic jednak wyszedł z domu i ruszył przez sad. Łajka i Rambo pilnowali, aby człowiekowi nic się nie stało, psy były jednak nie do przewidzenia, zwłaszcza, że nie ufały ludziom. Wszyscy bacznie przyglądali się poczynaniom człowieka. Otworzył on drzwi brązowego pomieszczenia. Znad wpół otwartych boksów dwa łaciate kucyki wystawiły swoje łby. Człek długo szmerał się w środku, w końcu konie zniknęły w głębi budynku, aby po chwili wybiegnąć na bujną trawę i rozłożyć się pod drzewami.
- Jeśli któryś tknie choćby jednego, może zacząć martwić się o długość swojego ogona - warknęła Łajka.
Na to bezogoniasty Mieszko się uśmiechnął i podniósł łeb patrząc na skubiące trawę kuce. Że też psy nie jedzą trawy, wszystkie brzuchy już się odzywały, a tu ni polować, ni znaleźć, ni nic. Venek wziął do pyska leżącą pod drzewem, purpurową śliwkę. Początkowo trzymał ją w pysku, ale następnie wyrzucił ją przed połknięciem twardej pestki. Usiłował pozbyć się skórki owocu z czeluści zębowych. Stało się to tak męczące, że po chwili zapomniał, iż coś mu tam tkwi. Pan Mircovic ustawił przed drewnianym domkiem kilkanaście pojemników, po cichu wsypał do każdej zawartość puszki, zagwizdał i wszedł do domu. Hagen automatycznie podniosła uszy, wiedziała, że ten głuchy gwizd oznacza przywołanie. Ślepo ruszyła do przodu. Widząc rozstawione jedzenie poinformowała resztę sfory. Oczywiście nie obyło się bez wzajemnego wylizywania sobie misek, warków i szczeków. Psy jednak podzieliły dobrobyt sprawiedliwie. Noc spędzili pod drewnianym domkiem, a Inferno niezauważenie wlał do stajni kuców, schował się za kilkoma kostkami siana, a gdy człowiek wyszedł ułożył się wygodnie na słomie. Kucyki prychnęły poirytowane, gdy go zauważyły. Nie zaczęły spanikowane brykać i walić w ścianę - dobrze wiedziały, kto ma przewagę. Utęsknione czekały na powrót swojej właścicielki, nastoletniej Idy, siostrzenicy pana Mircovica. Wraz z matką zamieszkiwała ona działkę i opiekowała się dwoma konikami, co prawda dość aroganckimi.

Kolejny, leniwy dzień upłynął w parzącym słońcu. Venek przysięgał sobie, że od jutra zacznie porządnie trenować ze swoimi wojownikami, jednak przekładało się to na następny dzień i na następny. Wreszcie zebrał swoją brygadę i zażądał od nich wysiłku fizycznego. Stopniowy trening miał przygotować ich do ponownej walki z kotami. Zarządził bieg wokół sadu, a potem slalom wokół drzew. Kiedy sam był już padnięty, dał reszcie spokój. Zapowiadał się pracowity pobyt w Rosji, choć zapewne długi, bo jak wiadomo - wszystko wymaga czasu, tak samo jak czasu wymagała zmiana Venewona i rozkwit sfory.