piątek, 9 grudnia 2016

Dalsza Myśl.

 Długo czekane opowiadanie. Początki z września, poprzez październik i listopad. Zakończenie pisane dosłownie przed chwilą (20:32 - 22:45, +- sprawdzanie facebook'a i te sprawy). Opowiadanie wyciągnęło ze mnie resztkę życia na dziś, nie mam krzty siły, aby je przeczytać, więc werdykt i ocenę pozostawiam wam. 
Tytuł zupełnie nieadekwatny, ale brak pomysłu i wewnętrzna pustka nie pomagają mi w zmianie. T^T


Jesień coraz śmielej wkraczała w życie, a lato uciekło w pośpiechu, bez pożegnania.
Zadowalając się rześkim powietrzem, Mieszko odprawiając swój codzienny rytuał wyszedł za dom i napawał się widokiem wschodzącego słońca. Po chwili odwrócił się do niego tyłem. Spoglądał teraz na Zachód, tam, skąd przyszli. Całkowicie zdezorientowany starał się zebrać myśli. Zaspokoił swoją niepewność, wymienił spojrzenie z każdym kierunkiem świata i wrócił na taras. Niektóre z psów najzwyczajniej w świecie sobie drzemały, inne przeciągały łapy, a pozostałe próbowały znaleźć wygodną pozycję na twardym drewnie. Doris, która ucierpiała podczas ostatniej burzy, teraz chodziła, biegała i bawiła się z innymi, mimo dającego się we znaki przenikliwego bólu, twierdziła, że wszystko w porządku. Mieszko ułożył się obok innych i oparł łeb na łapach. W tym samym czasie zza drzew wyszedł Venek. Duży owczarek żwawym krokiem podbiegł do teriera, poniósł przednie kończyny i oparł się nimi o białe, impregnowane drewno tarasu. Wypiął głowę do góry jakby czekając na wiwaty i gromkie oklaski. Mieszko domyślił się, co chodzi przyjacielowi po głowie. Sam zlecił Venewonerowi i kilku innym psom pogłębienie dziury pod siatką tak, aby można się było pod nią przedostać. Po chwili oboje ruszyli w kierunku ogrodzenia. Venek zaprezentował, z jaką łatwością przedostaje się z ogrodu na trawę po drugiej stronie. Psy wykonały kawał dobrej roboty - teraz będą mogły uzyskać kontakt z resztą rosyjskiej brygady.
Mieszko w pełni usatysfakcjonowany zwrócił wszystkich do "siedziby głównej" - tarasu. Ptaki, które współpracowały z psami obsiadły gałęzie krzewów i również wdały się w dyskusję.
- Nie mamy wiele czasu, musimy wrócić do Wołgogradu, a potem do Polski - rzekł stanowczo Venewon.
Mieszko szlachtował wzrokiem zgromadzenie. Spostrzegł, że brakowało Pestki i przerwał mowę owczarka. Odwrócił się w stronę domu; zauważył brązowo-białe rysy kudłatej suczki. Opuścił towarzystwo i poszedł w jej kierunku. Pestka z zainteresowaniem przyglądała się szczupłej dziewczynie, która układała tor przeszkód dla Feliksa - szarawego, nakrapianego Aussie, który poprzedniego dnia pojawił się tutaj ze swoją właścicielką - Idą oraz jej matką. Był to typowy "sport pies", z którym Ida wytrwale trenowała i zdobywała liczne nagrody w psich konkursach. Nie była to jej jedyna pasja - skakała na perfekcyjnie wyszkolonych, srokatych kucykach, a także dysponowała obłędnym głosem, który wiele razy został doceniony przez jakąkolwiek publiczność. Dziewczyna nie widziała Pestki, ale ta przyglądała jej się uważnie. Na przyciętej trawie znalazł się teraz tunel z materiału i dwie, niskie stacjonaty. Feliks zachęcony smakołykiem rzucił się za Idą. Zwinnie pokonał przeszkody, w nagrodę został czule pogłaskany po łbie. Kilka razy powtarzali ten sam układ ćwiczeń, a do Pestki przyłączył się Mieszko, który zabrał ją na obrady sfory. Poszła niechętnie, ale z zaufaniem.
Plan psów był prosty - nocą wymykają się z ogrodu przez dziurę w ogrodzeniu, kilka dni spędzą w parku z sforą  Łajki i Rambo, a po przygotowaniu się wyruszą do Polski. Venek był z siebie szczególnie dumny, gdyż dużo ćwiczył z swą brygadą i najbardziej tajemnicza broń kotów nie powinna być dla nich zaskoczeniem. Kocia armia była bardzo przebiegła, miała bogate przejawy inteligencji o czym najlepiej wiedziały psy z Rosji. Rambo długo opowiadał jak przez dwa lata toczyli walkę z Kitlerem. Jak nasyłali do ich paczki ptaki czy psy, aby wyciągnąć informację. Jak przyprowadzili do Wołgogradu białego tygrysa, "nikczemną broń", którego szukał cały kraj. Podczas ostatniej bitwy nie było jednak miejsca na kreatywność - sfora zaatakowała znienacka, jedyną formą obrony kotów były ostre pazury. Jedna z kocich łap pozbawiła dzielnego Rambo prawego oka. Rudy Kitler zapewnił pewną śmierć swoim wojownikom, pozostałych uchronił wywieszeniem białej flagi i odwrotem do Niemiec. Teraz zwrócił podwojoną armię do Polski. Mieszko za wszelką cenę chciał mu pokazać, że wygrał bitwę, ale nie wojnę.

Słońce leniwie zaszło w towarzystwie różowych obłoczków i jasnego nieba. Psy wypoczywały pod baldachimem drzew. W końcu czekała ich kolejna mordercza wędrówka - należało wykorzystać w pełni uroki wakacji. Niekiedy z wieczornej drzemki wyrywał ich obcy szczek - głos z pewnością należał do Feliksa. Wszyscy wiedzieli, że muszą opuścić posiadłość zanim ludzie zrobią to za nich. Sfora Mieszka wróci do Polski, Rambo i Łajka do parku, a Mircovic do swojego domu w mieście.
Z każdym dniem ściemniało się coraz szybciej, toteż słońce nie czekało zbyt długo i opuściło towarzyszy. Dobrze widoczna poświata księżyca była już zajęta haftowaniem kolejnych splotów gwiazd, psy wpatrzone w nie jak zaczarowane powoli zapadły w kojący sen, który pozwolił im zapomnieć o wszystkim co się wydarzyło i wydarzyć się miało.

Ranek zapoczątkował szum ciężarówek, które wyruszały w codzienną trasę i głośna pobudka Inferno. Stary pies był już przyzwyczajony do wczesnego wstawania; kiedy jeszcze zamieszkiwał las musiał rychło szukać pożywienia i nawet najmiększa trawa nie mogła zatrzymać go chociażby na paręnaście minut. Psowate zwierzęta podniosły się jeden po drugim. Przeciągając się i rozpracowując zaspane oczy próbowały pozbyć się resztki snu. Na tarasie stało jeszcze kilka pojemników z suchą karmą. Miał to być już ich ostatni posiłek w tym miejscu.
Po sprawiedliwym podzieleniu jedzenia, skubnięciu paru kłosów trawy, która wspomagała trawienie i kilku chlipach deszczówki Mieszko zwołał wszystkich. Po cichu musieli wydostać się z ogrodu. Terier począł liczyć brygadę, nikt nie mógł się teraz zgubić.
Z okna domu spozierał na zgrupowanie Feliks. Aussie wydawał się być zainteresowany poczynaniami swoich pobratymców, lecz sam, jako czworonóg kochający swojego człowieka (a raczej na odwrót) nigdy nie uciekł by wraz z sforą. Pestka tęskno spojrzała na jasny budynek i ustawiła się w szeregu.
- Wszyscy! - krzyknął Venek.
Psy ruszyły w kierunku żłobionej przez ostatni tydzień wyrwy pod ogrodzeniem. Wszyscy pojedynczo pod nią przechodzili. Sfora prosperowała się niczym stado wilków. Na początku szli Rambo, Łajka i Mieszko, Maks i Morus po bokach, a na końcu Venek. W środku stąpała reszta sfory. Wprawdzie na wołgogradzkich uliczkach nie szło widywać dzikich zwierząt, które chciałyby zaatakować psy (no, prócz białego tygrysa, którego sprowadziły do miasta koty). Jedynym takim osobnikiem był człowiek. W przeciwieństwie do dzikich Bieszczad, w których żyły polskie psy, tu, w Wołgogradzie, jednym z największych miast Rosji "tropiciele psów" czy pospolita straż miejska działały aktywnie. Łajka i jej sfora dobrze znali wołgogradzkie schronisko, niektórzy już z niego nie wyszli.
Bezpieczne, sprawdzone miejsce - zarośla za parkiem na obrzeżach miasta. Posadzone drzewa przybrały bajkową formację kręgu, tutaj też rosyjska grupa spędzała czas. Zza krzewów wyłoniły się dwa, stosunkowo małe psy. Brązowy kundelek i białawy samojed. Psy nie kryły zadowolenia z powrotu swoich przywódców. Ptaki osiadły wysokie drzewa, a czworonożne psowate udały się do miejsca, w którym przebywała reszta rosyjskich psów.
Dzień upłynął na rozmowie, opracowywaniu planów, do czego zużyto prawie cały alfabet. Niezbędne było także wyposażenie się w zapas pożywienia przed podróżą, podczas której nie będzie zbyt wiele czasu na łowy, a przy tej sposobności chronić ich będzie umocniona warstwa tłuszczu. Mieli wyruszyć wczesnym świtem, nim jeszcze wzejdzie słońce, a miasto pobudzi się do życia.

wtorek, 8 listopada 2016

Deklaruję, iż wrócę.

Może to nie, jak było w zwyczaju, niedzielne informacje, ale chciałabym napisać tu kilka dołujących rzeczy, a zarazem się wytłumaczyć.

Jestem leniem. Nie pracowałam nad blogiem, bo urywków opowiadań, które w całości wyglądają straszniej niż nasz stary druh, potwór spod łóżka, nazwać pracą się nie da. 

Założyłam blog z myślą systematycznych opowiadań, nie kawałku tekstu raz na miesiąc, jak na takich blogach bywa. A tu proszę, niespodzianka, gdyż mija już kwartał. 

Ostatnie opowiadanie z datą 22 sierpnia boli, bardzo boli. 

Nie będę się spowiadać z grzechów głównych - braku weny i czasu, bo to już mój chleb powszedni.
Pomysły? Od groma. Nie wiem dlaczego nie mogę być w tym przypadku jak inni - wychodzę na dwór, podziwiam świat, notuję wszystko w głowie, wracam, piszę, dodaję, amen. 
Zapisałam już setki dobrych pomysłów, ale przy próbie przelania tego na klawiaturę moje rączki odmawiają posłuszeństwa, a w tym wszystkim popiera je znudzony umysł. Wena zamyka się w kartce, nie chce wyjść, a ja nie mogę jej wyrwać żadną siłą. 
A mam już dość pisania nonsensownych opowiadań "z głowy". Zdanie się na własne myśli dotąd okazywało się dobrym rozwiązaniem, a teraz - po prostu nie mogę. Nie mam pojęcia co z tym faktem zrobię. Brak motywacji, brak czegokolwiek.

Wizja ciepłego kocyka, herbatki z miodem, cytryną, anyżem czy goździkami i klawiatury  wydaje się tak nierealna. 
(od 30 minut zastanawiam się co napisać dalej, co ze mną nie tak)

 Muszę gdzieś upamiętnić tę wiekopomną chwilę - postaram się napisać dobre, poprawne opowiadanie, nie tę palpatine paplaninę co do tej pory. 
Dobranoc wszystkim, dziękuję za wsparcie duchowe.

poniedziałek, 22 sierpnia 2016

Śmiertelna Nadzieja.

 Dla wytłumaczenia - w tytule słowo "śmiertelna" jest odpowiednikiem znaczenia, że coś kiedyś umrze, nie będzie zbierać krwawe żniwo i siać zniszczenie.

Chłodny, sierpniowy poranek od wczesnych godzin objął Wołgograd. Senna aura nie miała zamiaru nakłonić psów do rozpoczęcia kolejnego dnia. Jedynie Pestka leżała na impregnowanym drewnie tarasu i patrzyła wpółprzymkniętymi oczyma na urodzajny sad i gęstą trawę, która go porastała. Promienie słońca wysuwające się zza domu lekko budziły wszechobecną zieleń. Pestka podniosła się i zeskoczyła po kilku schodkach na ziemię. Kroczyła bezszelestnie po przyjemnie chłodnej trawie, zgromadziły się na niej kropelki rosy. Poczuła przyjemne uczucie zimnych kropel na miękkiej sierści. Pestka wyglądała niczym rasowy Border Collie, o dziwo, nie była nim ani nawet jego mieszanką. Była pomieszaniem wielu pomieszanych ras z domowej pseudohodowli. Miała dwukolorową, aksamitną sierść - nieskazitelnie białą z ciemnokasztanowatą, do czasu. Suczka bowiem uwielbiała wszelakie zabawy, zwłaszcza jeśli chodziło o błoto bądź inną maź. Tak samo chętnie pławiła w wodzie, aby oczyścić swoje zaniedbane futro. Swojej historii nie zwierza nikomu, zresztą sama za dobrze jej nie zna. Wraz ze swoim miotem miała zostać sprzedana na targach zwierząt jako podróbka bordera. Psy upchnięte w dużym koszu dopadła nuda; zaczęły się tarmosić, wspinać po sobie i wygłupiać się. Wreszcie ofiarą wzajemnego maltretowania padła Pestka wypadając z kosza. Wokół panował ogromny tłum, a ona była tylko małą, niezauważalną kruszynką błąkającą się między nogami ludzi i zwierząt. Wydostała się w końcu z okolicy pseudohodowlanego targu i ruszyła przed siebie. Młoda, głupia psina sama w mieście - nie mogło skończyć się to dobrze. Pestka ceniła się odwagą, żądzą przygód i przemiłym charakterem. Potrafiła zachować spory dystans do innych, a przede wszystkim do samej siebie. Ganiała za ptakami w parku, pławiła się w jeziorkach polując na ryby, przekopywała całe łąki za zapachem myszy; nie martwiła się niczym innym. Wreszcie kiedy przestała patrzeć na cały ten świat przez różowe okulary, podrosła i potrzebowała więcej jedzenia, nie mogąc zdać się na łaskę przechodniów i parkowiczów z lekkoducha przemieniła się w dorosłego psa, który potrafił decydować o sobie i innych, a także dopasować się do sytuacji. Ludzie zaczęli ją zauważać. Trafiała z rąk do rąk, jednak w żadnym miejscu nie spędzała więcej niż kilka dni. Zawsze miała swoje sposoby na ucieczkę. Wymknięcie się przy otwieranej furtce, przeskoczenie ogrodzenia, zerwanie łańcucha, a także niespodziewana akcja z wyrywaniem smyczy. Wiedziała, że sprawia swoim chwilowym właścicielom wiele przykrości i zamętu, jednak inaczej nie potrafiła.
W końcu leżąc pod ławką w parku doczekała się kilkunastoletniego chłopca. Wyciągnął od dla niej kanapkę, gładził czule i mówił, codziennie bywał w parku, aby porozmawiać ze "swoją" suczką. Pestka nie zdawała sobie głębszej sprawy z tego co mówi, ale ufała mu i pokazywała, że słucha. Pewnego razu poszła za nim, z własnej woli. Chłopak wparował do domu i bez zbędnych ceregieli oznajmił, iż pies, o którym tyle opowiadał przyszedł za nim do domu. Rodzice nie mieli serca oddawać psa i ranić swojego syna. Ten Pestki nigdy nie przywiązał, nie uderzył, ani nie podniósł na nią głosu. Traktował ją niczym przyjaciółkę, nie psa. Mogłoby się wydawać, że to koniec podróży i wreszcie Pestka ma swoje miejsce w świecie. Nadeszła krytyczna sytuacja; wszyscy domownicy wyjechali. Dopiero późnym wieczorem, a raczej nocą pies doczekał się ich powrotu. Jednak nie pojawił się nikt poza zapłakanymi rodzicami. Pestka kilka dni czekała na chłopca, od jego rodziców, którzy nie bywali w domu za często dostawała tylko miskę z jedzeniem i wodą. Wreszcie pies stracił wszelką nadzieję na powrót swojego ukochanego właściciela i zaczęła się ponowna wędrówka.
Najpierw niezauważenie opuściła okolicę nie wiedzą co ze sobą zrobić. Jak uprzednio wiele osób chciało ją przygarnąć ze względu na rasowy wygląd, ale przy próbie jakiegokolwiek zachęcenia, złapania czy innej formy uprowadzenia stawała się agresywna. Opuszczała uszy, szczerzyła zęby, robiła wszystko, aby takiego człowieka zniechęcić. Często ładowało ją to w kłopoty, ale sprytnie znachodziła jakieś wyjście. Jej historia zakończyła się jak większości sworzan Mieszka; kiedy jeszcze nie osiedlili się w starym, drewnianym domu na południowo-wschodnich krańcach Polski Pestka najzwyczajniej w świecie, tak "po prostu" stała się członkiem sfory. Przekupiła wszystkich, a Mieszka w szczególności, swoim szalonym charakterkiem i pogodą ducha. Pestka zawsze uważała, że świat należy do niej. Wszyscy czuli, że mimo problemów jakie sprawiała jeszcze im się przyda. "Będą z niej psy, zobaczysz."
Suczka szła teraz blisko ogrodzenia. Po zrobieniu parunastu kroków w absolutnej ciszy zatrzymała się i pochyliła łeb przy ziemi. Zauważyła wyrwę w plastikowej siatce, spokojnie mogłaby przez nią przejść gdyby nie kilkanaście centymetrów betonowego połączenia z siatką. Poszła dalej z nadzieją, że to nie jedyna taka niespodzianka. Już przy samym rogu ogrodzenia był widoczny podkop pod betonem. Wszystko wskazywało na to, że był tu inny pies, przynajmniej jeszcze kiedyś. Pozytywnie nastawiona suczka zaczęła pogłębiać dół. Kopała tak długo, aż nie opadła z sił. Wreszcie kiedy spróbowała się pod nim przecisnąć znieruchomiała będąc niemal w połowie na drugiej stronie. Myślała, że utknęła na dobre, jednak po kilku sprawnych odciągnięciach wylądowała z powrotem na działce pana Mircovic. Zniechęcona ruszyła ku wybiegu, na którym pasły się dwa łaciate kuce. Leżały w cieniu buków, a więc mogła przejść niezauważenie w stronę jasnożółtego domu, stajni i kolejnego, małego pomieszczenia za nią. Drzwi były lekko uchylone. Pestka weszła do środka. Zauważyła stosy karmy dla psów (i to nie byle jakiej), rząd smyczy, obroży, szelek, pudełka smakołyków, a także kilkanaście kolorowych, paskowanych drążków i innych, dziwnych rzeczy. Światło było bardzo słabe, po dłuższej chwili psie oczy przystosowały się do ciemności. Obok małego pomieszczenia stały metalowe kratki i kawałek ogrodzonej przestrzeni, który wyglądał na zamieszkany. Dwie metalowe miski z motywami kości i drewniana psia buda dobiły ją w tym przekonaniu. Odeszła do reszty sfory. Kilka psów łapczywie chlipało deszczówkę, inne leniwie podgryzały resztki kości, a pozostałe wylegiwały się w porannym słońcu.
Na podjazd przy bramie podjechał duży, srebrzystoszary samochód, jednak nikt nie usłyszał, bowiem niedaleko była droga, po której co chwila poruszały się głośne pojazdy. Jednak zgrzyt otwieranej furki nie dało się nie usłyszeć. Wszystkie oczy spojrzały w kierunku bramki - weszła przez nią niska dziewczyna o krótkich, czarnych włosach. W ręku miała błękitną smycz, na której trzymała szarobiałego, kropkowanego Aussie. Na widok psa pozostali zerwali się na równe łapy, spoglądając w jego kierunku. W tym samym czasie przybiegła Łajka, a z domu wyszedł pan Mircovic. 

piątek, 19 sierpnia 2016

Burzowa Noc.

Eh, wiem, że Doris była ruda czy jakaś tam inna, nie miałam dostępu do opowiadań

Dziki skrzek obudził Doris. Był środek nocy, rogalik księżyca spoglądał złowrogo z zachmurzonego, ciemnego nieba. Silny wiatr buszował wśród krzewów jałowców, jarzębiny pochylały się w rytm podmuchów, czerwone kulki sypały się z drzew. W oddali słychać było przyprawiające o dreszcze dudnienie. Suczka patrzyła, jak między dalekim lasem raz po raz rozbłyskują strugi światła i rozchodzi się dźwięk siejący grozę. Doris jednak uwielbiała taką pogodę. Zimny wiatr, księżyc w osłonie chmur, nadchodząca burza i cisza przerywana grzmotem bądź głosem spłoszonego ptaka. Niekiedy w drewnianym, białym domku zapalało się delikatne światło, a cień człowieka pochylał się nad oknem. Rozległ się kolejny głuchy grzmot, tym razem był zbyt ogłuszający, aby go zignorować. Kolejny łomot zaskoczył bardzo szybko, a czarne niebo przecięła błyskawica. Psy starały się zachować spokój, chociaż niekiedy któryś z nich popiskiwał lub podnosił głowę czy zmieniał pozycję. Wiatr coraz bardziej napierał na drzewa, wysoką trawę. Rozdmuchiwał sierść psów, nie pozwalał nawet zmrużyć oka. Grzmot, błyskawica, grzmot, błyskawica, grzmot - takowy rytm był wszechobecny. Zaledwie kilkusekundowe odstępy między hukiem i rozbłyskiem nieba przyprawiały o dreszcze już każdego. Mieszko wtulił się w miękką sierść Pestki, inni zebrali się wokół nich i zwarli w grupę stawiając opór dla zimnego wiatru i nieprzyjemnego dźwięku. Leżeli tak dłuższą chwilę. Kiedy któryś z psów zatopił się w własnych myślach lub usiłował coś przekazać następowało dudnienie. I kolejne, kolejne, tak bez końca. Burza wyraźnie się zbliżała, a w końcu wydawało się, że jest tuż nad nimi. Przerw między błyskami i grzmotami niemalże nie było. Rozniósł się potężny, straszny ryk, bo zwykłym uderzeniem pioruna nazwać tego nie można. Niebo ciskało piorunami zapewniając im oprawę instrumentalną w postaci głuchego huku. Już nie mieli wrażenia zbliżającej się wichury i dalekim od sadu dziękom oraz błyskom. Teraz czuli, że żywioł jest centralnie nad nimi! Morus, Maks i Venek chcieli wyć z przerażenia, jednak zdali sobie sprawę z tego, że na nic im się to nie zna, więc wcisnęli się jeszcze bliżej siebie. Po kilku bardzo głośnych grzmotach nastąpił dziki błysk. Nie zniknął jednak za widnokręgiem, uderzył wręcz obok nich! Stara, spróchniała jabłoń płonęła. Najpierw zaczęły palić się gałęzie i pożółkłe liście w koronie drzewa. Ogień rozprzestrzeniał się bardzo szybko, drzewo było od środka suche, prędko zajęło się całe. Wiatr nabrał ogromnej prędkości, co stworzyło kompletne niebezpieczeństwo dla drzew rosnących obok. Grupa psów rozproszyła się, wszyscy wyli i szczekali rozbiegając się wśród drzew. Jednak Doris nie zdążyła podnieść się w porę. Na jej tylne łapy spadła sucha, płonąca gałąź. Suczka wyła z bólu, nie mogła wydostać kończyn spod konaru. Na nic szmerania, na nic pomoc przyjaciół. Poczuła nagle gorączkowe uczucie; jej biała sierść dotykała ognia. Wysoka temperatura objęła ciało suczki. Mieszko spojrzał na budynek - w pomieszczeniu paliło się światło, tym razem ostre, obejmowało ono cały pokój, jednak nic nie było w nim widać poza rysującymi się konturami mebli. Pan Mircovic był ich ostatnim ratunkiem, o ile nie jedynym. Po kilku minutach w ciemności zauważyli duży samochód, a czerwono-żółtawe światełka migały pośpiesznie na jego dachu. Z domu wybiegł człowiek roztwierając metalową bramę w siatce. Dźwięk opadł, teraz widać już było tylko światło. Psy uciekły w zamieszaniu, większość schowała się za stajnie kucyków bądź pod taras domku.

Woda lała się strumieniami do czasu aż ogień nie ustąpił. Dookoła widać było białą maź, która rzekomo zatrzymała pożar. Drzewo jednak iskrzyło się nadal. Udzielono pomocy Doris. Była przerażona i bezsilna by protestować ludziom, którzy odsunęli gałąź i ją podnieśli. Tkwiła na rękach jednego z mężczyzn w specjalnym stroju i kasku. W końcu drzewo zostało całkowicie ugaszone. Burza jednak sprawiła więcej problemów i, jak się okazało, strażacy pośpiesznie odjechali. Zabrali ze sobą psa.
- "Gdzie ja jestem? Gdzie Hagen i reszta sfory?" - Doris topiła się w myślach.
Leżała na czymś twardym i niewygodnym. Kiedy spróbowała się ruszyć poczuła ogromny ból, pisnęła i położyła ponownie łeb. Nad nią zabłysnęło ostre światło, przypominało jej to błyskawicę, ale nie gasło. Pochylała się nad nią kobieta w jasnozielonym fartuchu i gumowych rękawiczkach. Delikatnie dotknęła psa, wzięła do ręki strzykawkę, na której końcu pyszniła się długa igła. Wbiła ją w skórę zwierzęcia. Suczka zawyła, ale po chwili leżała w odrętwieniu. Nie czuła zupełnie nic, ból minął, ale nadal leżała bez możliwości podniesienia się. Kobieta mówiła do niej uspokajająco, pogładziła ją po grzbiecie. Ale Doris nie chciała tam leżeć, chciała wrócić do sfory. Myśli kłębiły się jak chmury dymu. Czy jeszcze kiedyś zobaczy swoich przyjaciół? A może to już koniec? Co się z nią stanie? Co zrobi jej ta kobieta? - pytań było wiele, odpowiedzi mało. Kobieta dotknęła ostrożnie tylnych łap suczki. Sierść wokół nich była wręcz wypalona, na skórze miała drobne poparzenia, jednak kobieta; weterynarz niczego innego nie stwierdziła. Podcięła spaloną sierść i posmarowała oparzenia maścią. Doris nie protestowała, wiedziała, że pragnie jej pomóc. Inny temat, czy ona tej pomocy chce.
Następnego dnia suczka leżała na wygodnym i miękkim legowisku. Ból co prawda powrócił, jednak widziała przed sobą miskę z wodą oraz suchą karmą. Była wycieńczona nocnymi zdarzeniami, które ledwo co zapamiętała. Wyciągnęła szyję, aby napić się wody, miała zupełnie wysuszone gardło. Głód również się w niej odzywał, ale nie miała ochoty ani siły wstać, aby zjeść nasypanych do metalowej miski chrupek. Po chwili zorientowała się, że jest w domu na działce pana Mircrovic. Z niskiego okna tarasu spoglądała na nią Hagen i inne psy. Wyglądali na zatroskanych, jednak drzwi były zamknięte i nijak nie mogli wejść, a ona wyjść. Jej ciało nadal było lekko sztywne. Opadła na posłanie i leżała z przymkniętymi oczyma.
Na zewnątrz toczyła się długa dyskusja.
- Ona może tam leżeć masę czasu, albo lepiej - przez cały czas - wtrącił wreszcie Venek.
- Przecież i tak tu zostaniemy, nie zostawimy jej! - Hagen uparcie trzymała się swojej wersji.
- Owszem, zostaniemy, ale nie wiemy na jak długo - Mieszko zakończył spór. - Nie pozostaje nam nic innego jak czekać i się o tym przekonać.
- Przekonać się o czym? - Łajka podeszła do zgromadzenia.
Wszyscy milczeli, nikt nie wiedział jak ułożyć w całość ich bezsensowną rozmowę. Wreszcie odważny Inferno bąknął coś o zażartej dyskusji. Łajka obeszła się bez szczegółów, bo spór był faktycznie bezcelowy.
- Czas pokaże - zakończył oficjalnie Mieszko - a teraz proszę o chwilę ciszy i zajęcie się sprawami naprawdę ważnymi.
Powietrze wciąż było ciężkie po wczorajszej burzy. Pan Mircovic wrócił zza domu z naręczem świeżej trawy dla koni oraz przyrządami do cięcia drzew. Wszyscy spojrzeli na poszkodowaną jabłoń. Pod jej korzeniami leżały spieczone, a właściwie spalone jabłka. Drzewo, a raczej jego konar i pozostałości po gałęziach, które były rozrzucone pod drzewem wyglądało przerażająco. Zapadła cisza. Każdy przypomniał sobie wydarzenia poprzedniej nocy. Mimo, że były one banalne i często spotykane, wśród psów wzbudziły wielką grozę. W końcu każdy rozszedł się w swoją stronę, wracając do swoich zajęć. Ich kolejna przykra przygoda w Rosji dobiegła końca. Ile jeszcze miało ich być?

sobota, 6 sierpnia 2016

Pamiętliwy Początek.

Obiecane w lipcu, jak zawsze zresztą. ;w;



Kolejny dzień spędzony w Rosji dobiegał końca. Wszyscy czuli się tu bardzo komfortowo za sprawą pana Mircovic, który chętnie dbał o nowe grono przyjaciół Łajki i Rambo. Jedynie Venek sprawiał wrażenie nieprzejętego i starał robić wszystko tak jak kiedyś; samodzielnie. Nie ufał ludziom i miał ku temu powody. Jego początkowa historia odbiła się echem w dalszym życiu.
Zaczęło się w rasowej hodowli owczarków niemieckich. Psy były pod dobrą opieką i kontrolą, o dziwo cały miot Venewona okazał się być mieszany. W założeniu, że nikt nie kupi takowych psów, ani nie zdobędą uznania na wystawach – hodowca postanowił psów się po prostu pozbyć. Kiedy były na tyle duże, że mogły opuścić hodowlę początkowo próbowano oddać je za darmo. Było ich stosunkowo niewiele, bo cztery. Dwa psy znalazły dom, którego wkrótce miały strzec. Kolejny zdał się jako „puszysta atrakcja” w jednym z parków. Ostatniego, Venewona, nie chciał zupełnie nikt. Miał wyblakłą sierść, oczy bez wyrazu, uszy na wpół oklapłe. Charakterem też zniechęcał ludzi do tego, aby go przygarnęli. Nie wiedząc co robić z psem właściciel oddał go do pobliskiego schroniska. Mieszaniec początkowo przekonał się, że to nie miejsce dla niego. W błahy sposób uciekł. Najpierw chciał wrócić do swojej matki, ale okazało się to trudniejsze niż przewidywał. Postanowił żyć na własną rękę, a wprawdzie nic innego mu nie pozostało. Ruszył przed siebie, był przecież przystosowany do trudnych warunków. Przyroda zaopatrzyła go w pożywienie i wodę, często zostawał obdarowany przez ludzi, na nich jednak patrzył ze wzgardą, przez co wydawał się psem agresywnym, choć naturę miał spokojną i nie robił nikomu krzywdy – po prostu czuł uraz. Psy wyciągnęły do niego łapę. Gęsta sierść i zapas tłuszczu pomagały przeżyć mu zimę, inne pory roku nie były dla niego problemem. Był obojętny na wszystko, do czasu, aż nie znalazł się w sytuacji bez wyjścia. Nieświadomie wtargnął na terytorium „dzikich” psów, które nie żywiły do niego sympatii. Spanikowany próbował uciec gdzieś dalej, wszakże na marne. Wyratował go przyszły znajomy – pies w typie teriera, biały Mieszko. On właśnie zaczął mówić do owczarka Venewon i to on posklejał jego rozsypane życie. Razem, już określani mianem "najlepsi przyjaciele" ruszyli na kolejną, tym razem wspólną wędrówkę. Spotykając po drodze kilka psów, które były w podobnej sytuacji stworzyli małą sforę. Początkowo przemieszczali się bez celu, jednak gdy znaleźli odpowiednie miejsce, stary, opuszczony wręcz, drewniany dom postanowili zostać tam na dłużej. Z biegiem czasu zaczęli tworzyć udaną paczkę, jaką są do dziś, mimo, że przeszkody stawiane na ich drodze są znacznie wyższe. Wszyscy wewnętrznie czuli, że muszą sobie poradzić.

Wołgograd zaczął stawać się miejscem niebezpiecznym dla takiej grupy psów. Maks o mały włos nie zakończył życia pod kołami samochodu, stary Inferno rzucił się w pogoń za kotem, przygodę skończył na skarpie z porządnymi obiciami. Mircovic dobrze rozumiał psy, a że stało się to na jego oczach zabrał je na działkę poza miastem. Wydawałoby się dziwne, że Łajka i Rambo mają idealną komunikację z człowiekiem oraz całą resztą psów. Zwierzęta dobrze rozumiały ludzką mowę, tyle, że ludzie nie rozumieli ich słów. Letnia działka była ogromna. Znajdował się na niej drewniany domek, kilka krzewów malin i porzeczek, w lekko zarośniętym ogrodzie posadzone były różnokolorowe kwiaty. Za sadem, który obrastał w obfitość śliw, jabłoni, grusz i drzew orzechowych stał niewielki, murowany dom, a obok niego mniejszy budynek. Wokół domu rozciągał się biały, schludny płot, dom był lekko żółty, a budynek, docelowo stajnia; mahoniowy.  Za domem rosło kilka rozłożystych drzew, a pozostałą powierzchnię porastała bujna trawa. 
Byli tu nie tylko  z powodu niebezpieczeństwa, ale także w sprawach pana Mircovic. Niski mężczyzna postawił pod drewnianym domem dwie walizki, zamknął furtkę i odszedł w kierunku domu. Po kilku chwilach przyjechał samochodem, wyciągnał z niego kilka skrzyń i wniósł je do budynku. Psy zdążyły już zapoznać się z terenem. Nikt nie miał zamiaru uciekać z ogrodzonej przestrzeni - wszyscy wierzyli Łajce, a także wiedzieli, że spełni ich prośby. Mieli sporo czasu, na tyle, aby lekko się tu zadomowić.  

Wszyscy leżeli pod drzewami, upał dotykał nie tylko ludzi. Mircovic jednak wyszedł z domu i ruszył przez sad. Łajka i Rambo pilnowali, aby człowiekowi nic się nie stało, psy były jednak nie do przewidzenia, zwłaszcza, że nie ufały ludziom. Wszyscy bacznie przyglądali się poczynaniom człowieka. Otworzył on drzwi brązowego pomieszczenia. Znad wpół otwartych boksów dwa łaciate kucyki wystawiły swoje łby. Człek długo szmerał się w środku, w końcu konie zniknęły w głębi budynku, aby po chwili wybiegnąć na bujną trawę i rozłożyć się pod drzewami.
- Jeśli któryś tknie choćby jednego, może zacząć martwić się o długość swojego ogona - warknęła Łajka.
Na to bezogoniasty Mieszko się uśmiechnął i podniósł łeb patrząc na skubiące trawę kuce. Że też psy nie jedzą trawy, wszystkie brzuchy już się odzywały, a tu ni polować, ni znaleźć, ni nic. Venek wziął do pyska leżącą pod drzewem, purpurową śliwkę. Początkowo trzymał ją w pysku, ale następnie wyrzucił ją przed połknięciem twardej pestki. Usiłował pozbyć się skórki owocu z czeluści zębowych. Stało się to tak męczące, że po chwili zapomniał, iż coś mu tam tkwi. Pan Mircovic ustawił przed drewnianym domkiem kilkanaście pojemników, po cichu wsypał do każdej zawartość puszki, zagwizdał i wszedł do domu. Hagen automatycznie podniosła uszy, wiedziała, że ten głuchy gwizd oznacza przywołanie. Ślepo ruszyła do przodu. Widząc rozstawione jedzenie poinformowała resztę sfory. Oczywiście nie obyło się bez wzajemnego wylizywania sobie misek, warków i szczeków. Psy jednak podzieliły dobrobyt sprawiedliwie. Noc spędzili pod drewnianym domkiem, a Inferno niezauważenie wlał do stajni kuców, schował się za kilkoma kostkami siana, a gdy człowiek wyszedł ułożył się wygodnie na słomie. Kucyki prychnęły poirytowane, gdy go zauważyły. Nie zaczęły spanikowane brykać i walić w ścianę - dobrze wiedziały, kto ma przewagę. Utęsknione czekały na powrót swojej właścicielki, nastoletniej Idy, siostrzenicy pana Mircovica. Wraz z matką zamieszkiwała ona działkę i opiekowała się dwoma konikami, co prawda dość aroganckimi.

Kolejny, leniwy dzień upłynął w parzącym słońcu. Venek przysięgał sobie, że od jutra zacznie porządnie trenować ze swoimi wojownikami, jednak przekładało się to na następny dzień i na następny. Wreszcie zebrał swoją brygadę i zażądał od nich wysiłku fizycznego. Stopniowy trening miał przygotować ich do ponownej walki z kotami. Zarządził bieg wokół sadu, a potem slalom wokół drzew. Kiedy sam był już padnięty, dał reszcie spokój. Zapowiadał się pracowity pobyt w Rosji, choć zapewne długi, bo jak wiadomo - wszystko wymaga czasu, tak samo jak czasu wymagała zmiana Venewona i rozkwit sfory.



wtorek, 5 lipca 2016

Rosyjska Opowieść.

Kilkanaście dni temu psy wyruszyły z Polski. Pozostawili swój kraj w momencie przegranej, ale zrobili to, aby wrócić i odzyskać to, co stracili. Aby wyrwać swoją Ojczyznę z niewoli wroga. Teraz musieli skupić się na odbudowaniu ducha sfory, dawnego zapału i szczęścia. Nic już nie mogło być takie same, bo powszechny spokój został nieodwracalnie zakłócony.
Kolejny, upalny dzień w podróży. Wędrówka przez Ukrainę okazała się całkiem niezauważona. Dimitrov zapewniał, że są już bardzo blisko, a ostateczne oznakowanie powiadamiające o tym, że idą na wschód od Charkowa utwierdziło go w przekonaniu, że prowadzi ich w odpowiednie miejsce. Ciągle posuwali się do przodu niedaleko wąskiej, asfaltowej drogi, która ciągnęła się dość długo. Wokoło ni domu, ni człowieka, raz na jakiś czas samochód przejechał szosą, lecz nic poza tym. Łatwo było jednak o pożywienie, a kruki, które wykonały przez tę trasę kilkanaście kursów i dobrze wiedziały, gdzie należy szukać wody. Dzięki pomocy ptaków sfora Mieszka mogła dotrzeć do Wołgogradu bezpiecznie i bez jakichkolwiek szkód.


W kilka dni później, upalny początek czerwca, zatrzymali się w zagajniku na obrzeżach jakiegoś miasta. Drzewa i krzewy otaczały mały kawałek ziemi ze wszystkich stron. Dimitrov ruszył przez park miejski, w którym znajdowały się teraz psy. Po kilku chwilach wrócił, lecz nie sam. Towarzyszyła mu Łajka, Rambo i kilka innych psów. Mieszko cieszył się, że widzi swoich sojuszników. Poza wspólnym wrogiem i polityką łączyła ich braterska więź, byli przyjaciółmi. Łajka swe imię dostała z powodu wyglądu, jaki przypominał pierwszego psa, jaki poleciał w kosmos, a również tak się zwał. Była to zaborcza, sprytna i mądra suczka potrafiąca na wszystkim wyjść dobrze i obyć się bez problemów. Jej wybranek natomiast został nazwany przez pana Microvic, który bywał w okolicy zamieszkania sfory Mieszka i przywiózł sobie stamtąd psa, zwykłego kundla (Rambo jest Polakiem!!!) Rambo już na pierwszy rzut oka przypominał silnego psa o mocnej budowie i spokojnym charakterze, który często go zawodził i pies nie powstrzymał się wtedy od najgorszych bluzg. Mieszko zawsze uważał, że dogadałby się z Venewonem i teraz miał okazję, by to sprawdzić.
- Mieszko, witaj! - Rambo i Łajka podeszli bliżej.
Terier posłał im wdzięczne spojrzenie i przedstawił swoich przybyszy. Rosyjskie psy miały wiele sposobów na zdobycie jedzenia, więc szybko wspólnie coś znaleźli. Zbliżał się wieczór, wszyscy byli na skraju wyczerpania po ponad dwudziestodniowej wędrówce. Ułożyli się w cieniu rzucanym przez drzewa i z upływem czasu zasnęli.

Obudziły ich pierwsze promienie słońca i kilka spanikowanych ptaków. Mieszko podniósł dotychczas zwieszony na kolanach łeb. Zmrużył oczy i stanął na nogach. Światło przebijało się przez liście rozłożystych buków, jednak wszyscy leżeli skuleni przy pniach drzew. Noc była chłodna, toteż bardzo korzystne było wtulenie się w siebie. Ranek zapowiadał się pogodnie.
Mieszko czuł przyjemny, zimny wiatr. Cicho wymknął się z bukowej mozaiki, bez świadomości, że obudził Rambo. Terier nie chciał zapuszczać się w wielkie miasto, więc przysiadł na bruku przy jednej z fontann, chlipał wodę i patrzył na rosyjską metropolię. Rambo podszedł do niego od tyłu i ze śmiałością rozpoczął rozmowę.
- Piękny widok, prawda? - kundel spojrzał na słońce wschodzące wśród różanych krzewów, które dumnie rosły nieopodal.
- Tak... - Mieszko sprawiał wrażenie zamyślonego, więc Rambo postanowił go czymś zająć.
- Opowiedzieć ci jedną z moich przygód? - zaproponował.
- Z chęcią wysłucham.
- Pewnego, letniego dnia wraz z Łajką byliśmy u pana Microvic, jak co wieczór oglądaliśmy wiadomości z całego świata - tu przerwał, widząc postawę teriera. Szybko wyjaśnił mu, dlaczego - no i pojawił się reportaż o psach w Pakistanie. O ich cierpieniu i o tym, że ludzie je jedzą. Nie z powodu, że nie mają co jeść, tylko... wiesz, o co mi chodzi.
Mieszko przytaknął i słuchał dalej z udawanym zaciekawieniem.
- W końcu z Łajką postanowiliśmy coś z tym zrobić i korzystając z samolotu do Pakistanu wleźliśmy pod pokład. Kiedy otworzyli wyjście od razu wyskoczyliśmy i...
- Rambo, ty nie zmyślasz czasami?
- No przecież prawdę mówię, Łajka potwierdzi!
Od tego momentu Mieszko wierzył w słowa kundla i słuchał go bardzo uważnie.
- No i poszliśmy przez miasto. W reportażu widać było, gdzie znajduje się miejsce, w którym zabijano i serwowano psy. Znaleźliśmy budynek i ruszyliśmy ratować naszych pobratymców. Zanim jednak zdaliśmy sobie sprawę z warunków naszej akcji zostaliśmy złapani. Jednak Łajka wpadła na genialny pomysł i nas uwolniła, wszystkie psy, które tam były. Ostatecznie pogryźli jednego, co nas chciał łapać, a my wróciliśmy o własnych łapach do Rosji, co łatwe nie było. Ponad miesiąc włóczęgi z psem, jakiego uratowaliśmy. Czarnym, nieznośnym, Brutusem - kundel wywrócił oczyma.
- Gdzie on teraz jest?
Na to Rambo uśmiechnął się podle, zeskoczył z fontanny i zabrał Mieszka do sfory, by pokazać wszystkim Wołgograd.

Nie jestem z opowiadania wyżej zadowolona, nie chodzi o ilość, a sposób pisania. Połowa była pisana na wpół śpiąco, błagam o zrozumienie. Xd 
Kolejne może bardziej rozwinę i ukażę szczegóły, a nie streszczoną historię i dialogi, które były chociaż w miarę rozwinięte. 

piątek, 1 lipca 2016

Nowa grafika.

Cześć i czołem! 
Odczytałam w czerwcu kilka wiadomości na temat bloga, co szczerze mnie zdziwiło, bo do tej pory żadnych bardziej "otwartych" czytelników nie było. :)) Na waszą prośbę biorę się do opowiadania, a właściwie to prologu. 

Wracam z zaległą grafiką, która miała pojawić się jeszcze miesiąc temu. 
W skład naszej i tak nieużywanej grafiki wchodzi:

- 2 prezentacje HTML
- 2 awatary (do prezentacji) 
- 3 bannery HTML

Za wszystko dziękujemy cudownemu grafikowi z Howrse, który ukrywa się tam pod loginem Dehori. 
Mam w planach odświeżyć nagłówek, lecz o tym nie będę powiadamiać w poście. 


Zaglądasz tu częściej? Ujawnij się! 
Napisz w komentarzu, choćby anonimowym, od jakiego czasu czytasz bloga i co ci się w nim podoba lub nie podoba - w ten sposób będę mogła go ulepszać.

czwartek, 26 maja 2016

Ogłoszenie.

Witam!
Widzę, że wszyscy czekają na kolejne opowiadanie, tym razem w rosyjskiej wersji. Ano, nie mam na nie pomysłu, przyznam się, co by nie było. Wolne, niby nauka, konkurs, i powinnam napisać, że opowiadanie się nie pojawi, bo większość pewno o tym myślała, ale...

NIE! :D

Opowiadania będę teraz pisać w miarę możliwości, 2 czerwca jadę na konkurs ortograficzny, więc sobie troszkę poćwiczę. Spodziewajcie się może i krótkiego, ale trudnego opowiada z mnóstwem pokićkanych wyrazów i zdań. Sama nie wiem, jak mi to wyjdzie, ale spróbujemy dodać nieco rosyjskiego uroku do naszych Polskich opowieści. :>

niedziela, 15 maja 2016

Niedzielne wiadomości.

Witam, witam i o zdrowie pytam. 
Rozprowadzam niedzielne informacje, a jest ich kilka. 

Pragnę zaprosić wszystkich na Stado Szalonego Galopu, czyli prawdziwą legendę wśród blogów. Działa ono od kiedy pamiętam, ponad dwa lata z pewnością. Chcesz i potrafisz wcielić się w prawdziwego rumaka i cwałować razem ze stadem? Jeżeli tak to jest to odpowiednie miejsce dla ciebie! Blog świeżo wznowiony, poszukujemy nowych członków. (: 
Dziki i szalony świat stoi otworem - SSG.

Do niedawna tworzyłam bloga z osobą opowiadań niepiszącą, jednak pomocnikiem w kwestii opowiadania i dalszych losów bloga. Często można było ów postać zaobserwować na chacie i w zakładce "o nas". Teraz zakładka się zmieniła, a blog oficjalnie do czasu nieoficjalnego jest wyłącznie prowadzony przez jedną osobę - mnie. 

Dla niecierpliwych cichociemnych; jestem w trakcie pisania opowiadania i niestety muszę już was zmartwić, ponieważ okazuje się kompletną klapą już na początku! Jednak zrobię wszystko co w mojej dorjanowej mocy i Mieszko podbije Wołgograd w pięknym stylu! :D Być może i może być pojawi się ono w tym tygodniu, a raczej to już prawie  pewne. 

Pozdrawiam wszystkich czytelników i zapraszam serdecznie do SSG, jak nie dołączyć to poczytać, zawsze milej razem. (: 


A tak btw. jak macie chwilkę czasu i chcecie lepiej zrozumieć nowe opowiadania to zapraszam na odwiedziny do RD (rosyjskie-psy.blogspot.com). Generalnie chodzi o złapanie fabuły, nie przewertowanie całej sfory, bo była ona w dość nowodawnym stylu robiona i nie chciałabym, żeby ktoś porównywał OP do RD. 
Xd 

piątek, 6 maja 2016

Ostatnia Szansa II.

 Opowiadanie miało być jeszcze w kwietniu, ale co tam, nikt nie zauważy.

Ulewa z czasem osłabła, a ciemne chmury oddaliły się. Wszyscy jednak pozostali w zmieszanym nastroju; nikt nie miał pewności co do swojego postępowania. Dimitrov dużo myślał o swoim przyjacielu i w końcu postanowił wziąć sprawę w swoje łapy. Udał się do stacji kotów. Podszedł pod budynek, stały pod nim cztery koty, na straży, jak było widać. Marne miały szanse z tak wielkim psem. Odrzucił je łapą i wszedł do środka. Zauważył Kitlera, Sugara i tak z trzydzieści innych kotów. Właściwie to nic nie mogły mu zrobić, przecież rozprawiłby się z nimi. Kotów wcale nie było tak dużo. Musiały sprzymierzyć wielu wojowników. Kilka chciało się na niego rzucić, a jeden właściwie to zrobił. Dimitrov obszedł się z nim dość brutalnie. Przydusił go łapą do ziemi i zwrócił się do niego "zapchlona kupo kłaków" co dla kota było najgorszą obelgą. Nieźle zirytował społeczeństwo pozostałych pchlarzy. Kitler patrzył na niego z pożądaniem. Sugar podał przez inne koty jakąś wiadomość. Dimitrov zmrużył oczy, gdy patrzył na przywódcę kociego batalionu. Na przyjacielu wciąż mu zależało, jednak nie mógł się pogodzić z jego utratą, chociaż sam się do tego przyczynił. Żądał rozmowy z kotem, tym samym o mało co nie wydał spisku psów z rudzielcem. Kitler pozwolił na tą rozmowę, ponieważ był pewien, że kot zostanie z nim. Kiedy wyszli na zewnątrz pies wrzasnął:
- Sugar! Co ty robisz, co?!
- Nie wiem o co ci chodzi...
- Ty wiesz, że ja wiem, że ty wiesz.
Kot milczał. Wzrok miał wbity w ziemię.
- Co się z tobą stało? Przyrzekałeś! Sprzymierzyłeś się z tym, co miałeś zniszczyć! - Dimitrov wręcz ubolewał nad postępowaniem Sugara. - Najchętniej bym cię zabił, gdyby nie to, że cię uratowałem i byłeś mi przyjacielem. Zechciałeś odejść, cóż...
Tego zdania pies nie skończył. Sugar niespodziewanie mu przerwał.
- Dimitrov, błagam, oszczędź mi tego. Przyłącz się do nas, razem będziemy rządzić!
- Nie wiesz co mówisz. Wracaj do tych swoich fałszywych przyjaciół, skoro prawdziwy był ci nikim.
Pies nie chciał tak brutalnie traktować kota; nawet tego pożałował. Odwrócił się i poszedł, zostawiając Sugara. Kot stał tak i myślał, w końcu Dimitrov zniknął mu z oczu.

Na podwórzu przed Bazą psów pojawiły się dwa koty. Jeden - kudłaty i prążkowany trzyma w pysku biały, foliowy worek, symbol templariuszy. Maks i Morus, stróżujący przed budynkiem odszukali Mieszka. Wyszedł on w towarzystwie, naturalnie, Venewona. Terier pełen powagi i wzgardy wobec kocich wysłanników usiadł na zniszczałych schodach drewnianego domu. Kocury wypełniły swoje zadanie; przekazały wiadomość od swojego przywódcy i odeszły. Mieszko był rozczarowany postawą Kitlera. Rudzielec zażądał bitwy jeszcze tego samego dnia. Pies wpadł w furię.
- Dzisiaj! Cóż za...
Od najgorszych obelg powstrzymał go Dimitrov. Wpadł równie zdenerwowany na podwórze.
- Czy te koty tu były? - stanął przed terierem.
- Mhm! Zgadnij, co mówi Kitler! - mówił pies. - Chce bitwy już dzisiaj!
- Weź mi o nim nie mów, błagam. Byłem u Sugara.
- I jak?
- Lepiej nie mówić. Jest już za późno. Rozmawiałem z nim jako z przyjacielem, nie szpiegiem sfory...
Mieszko nie chciał dołować Dimitrova jeszcze bardziej. Chciał, by poczuł się ważny i potrzebny. Mógł przeliczyć ich losy. Zaproponował mu pomoc przy zbiórce psów, z którymi dzień wcześniej rozmawiał Venek. Wkrótce obydwa owczarki poszły pod miejsce umowne z psami. Venek zgarnął swoich sprzymierzeńców na bok, bo wyczuł podstęp. Urokliwa goldenka zdobywała informacje dla kotów. W ten łatwy sposób mogli poznać ich wszystkie plany. Venewon i Dimitrov szybko zebrali tych, których zebrać mieli i wrócili do Bazy. Zostało im mało czasu. Wysłano Maksa i Morusa by zobaczyli jak ma się ich sytuacja. Donieśli, że koty sygnalizują gotowość.
- Atakujemy? - Venek zbliżył się do Mieszka.
- Ja bym czekał. Zbierz wszystkich, idziemy na łąkę.
Owa łąka była miejscem umownym walki. W pobliżu wsi ludzie łatwo mogliby się zorientować, że coś się dzieje i użyć przeciwko rozgardiaszowi zwierząt siły. A to byłoby znacznie grosze, bo psy mogły zostać złapane, a koty - wiadomo, pouciekałyby. Wszyscy oczekiwali w napięciu na jakąś reakcję od strony wroga, który właśnie gromadził swe wojsko. Venek aż się wzdrygnął, kiedy zobaczył tak liczny batalion kotów, szajkę Dinga i kilka innych psów, w tym uroczą retriverkę. Tuż obok owczarka pojawiła się Pestka; jedyna w optymistycznym nastroju.
- Jakie plany, mój mistrzu? 
- Miałaś zostać w Bazie - westchnął pies.
Pestka uśmiechnęła się porozumiewawczo. "Jej mistrz" nie miał zamiaru robić awantury, był wdzięczny, że odwaga i chęć pomocy wzięła w suczce górę. Venewon zgromadził swoich wojowników przed swoim obliczem i zaczął przemawiać.
- Musimy trzymać się razem. Nie zważajcie proszę na liczność wroga, nie pozwólcie, by strach przesłonił wam oczy! Pomagajcie sobie nawzajem, nie działajcie sami. To nasza ostatnia szansa.
Przejaw mądrości owczarka skłonił towarzyszy do głębszej współpracy. Zdecydowano, że większe psy będą towarzyszyć mniejszym wielkością, by nie stała im się krzywda ze strony Dingo. Byli różni wzrostem, lecz tacy sami szlachetnością serca.
Kitler przysiadł po drugiej stronie łąki, na pniu ściętego drzewa. Obok niego przysiadł Dingo, omawiali coś między sobą. Mieszko wygłosił swoją opinię, Pestka optymistycznie przemówiła do zebranych i Venek zaczął szykować armię do walki. Zachowanie Delgado niepokoiło już każdego, kto na niego spojrzał. Patrzył teraz na swojego najlepszego przyjaciela. Jego wzrok był pełen bólu, ale i szczerości. Mieszko zwrócił się szybko do Venewona. Chciał odsunąć Delgado, ponieważ bał się o to, co zrobi. Venek odmówił - był przekonany co do owczarka. Hagen również martwiło jego zachowanie, ale była bezradna w tej kwestii. Kitler wydał rozkaz atatku, co poniekąd okazało się jego błędem. Venewoner szybko zjednoczył swoje psy i był w gotowości odeprzeć atak ze strony kitlerowców i szajki Dingo. Kitler, naturalnie, nie walczył. Wszyscy rzucili się na siebie, koty właściwie same prosiły się o taką śmierć. Zaraz na początku padło ich kilka. Jednak kiedy zaczęła się walka między psami zrobiło się "na poważnie". Nagle wszyscy opóźnili pęd walki, spoglądając na środek trawiastego pola. Był dam Dingo wraz z Inferno. Ten pierwszy ciągle mówił do sznaucera, wręcz go irytował. Nadszedł czas ich ponownego pojedynku. Dingo miał znaczną przewagę, ale Inferno mógł pokonać go sprytem.
- Pewność siebie zgubi cię, Dingo - odparł mniejszy z psów.
Zaczęła się ich walka. Inferno sprawnie unikał ataków swojego rywala, ale nie miał możliwości wyrządzenia mu większych krzywd. Przez moment zdawało się, że sznaucer się podda, lub po prostu zginie. Dingo podrzucił go do góry, lecz Inferno świetnie wykorzystał okazję i po chwili wtopił ostre zęby w szyję przeciwnika. Nie było to wystarczające by zabić Dingo, ale wystarczyło, by go pokonać. Leżał teraz i wył z bólu, ledwo też oddychał. Nagle pojawił się przy nim Delgado, warcząc ostro na sznaucera. Zabrał z łąki Dingo, nikt się też tym nie przejął. Jednak Mieszko dostrzegł to wszystko i porzucając obserwację walki, mocno zdenerwowany, ruszył do Kitlera. Ten na jego widok przeciągnął się i usiadł na pniu patrząc na teriera z pogardą.
- Widzę, mój drogi, że twoje plany się nie iszczą - mówił przekrzykując zgiełk panujący na łące.
- Ja za to dostrzegam, że twoje jakże skoordynowane wojsko się rozpada - odparł z najwyższym spokojem, pod którym kryła się fala nienawiści gotowa wypłynąć i zalać wybrzeże opanowania.
Kitler przywołał do siebie Sugara. Dimitrov widząc to podbiegł do Mieszka. Chciał powstrzymać Sugara. Wydanie skrytej informacji z czasów, nim uratował go jako małego kota topiącego się w Wołdze. Świecące do tej pory słońce zasnuło się ciemnymi chmurami.
- Sugar! On zabił twojego ojca!
- Nie, Sugar. To ja jestem twoim ojcem.

- Zemsta jest słodka - mówił Kitler, kiedy prowadzili wszystkie psy ze sfory Mieszka do ich Bazy.
Psy ostatecznie przegrały wojnę, choć miała ona w miarę równe szanse. Teraz ich tereny były ogarnięte władzą Kitlera, do którego zdecydował przyłączyć się syn. Było to w miarę logiczne, w końcu obaj byli wtedy w Rosji. Dimitrov długo nad tym rozmyślał. W nocy, kiedy kitlerzyści wrócili do swojego blaszaka pozostawiając u psów błahą straż, a w niej upierdliwego Dextera - jednego z sprzymierzeńców Dingo. Mówiąc o nim - nie wrócił, Delgado też się nie pojawił, ale oczywiste było, że przeszedł na jego stronę. Nikt już na to nie zważał, lecz Venek był głęboko zawiedziony postępowaniem przyjaciela. Wracając do pomysłu Dimitrova - zaproponował ucieczkę do Rosji. Uwolnią się spod władzy Kitlera i będą mogli przygotować się do rewanżu. Był to wspaniałomyślny pomysł, który wszyscy zaakceptowali. Zebrali wszystkie ptaki, które im pomagały i razem wyruszyli do Rosji. Oczywiście łatwo rozprawili się z wydaną przez koty strażą. Wyruszyli więc do kraju swoich sojuszników, bo już tylko oni mogli im pomóc. Przetrwanie w drodze do Wołgogradu było prawdziwym wyzwaniem.

poniedziałek, 2 maja 2016

Wymiana Bannerami.

Witam. 
Stara znajoma napisała do mnie z propozycją reklamy bloga. Tak też zapraszam do wejścia na ów sforę, ona zaś zareklamuje naszego bloga. ;) 
Mała informacja - postaram się skorzystać z wolnego i wkleić to opowiadanie. Wybaczcie, ale Howrse pochłonęło cały mój czas.

wtorek, 26 kwietnia 2016

Ostatnia Szansa.

Stosunki między Sugarem, a sforą były coraz bardziej napięte. Mieszko zaczynał żałować, że wysłał kota na takie zadanie. Mógł to przewidzieć; teraz winił sam siebie. Nieuchronnie zbliżała się bitwa, która miała rozstrzygnąć wojnę między Kitlerem, a Mieszkiem. Niestety nikt nie zdawał sobie z tego sprawy, a tym bardziej z możliwych konsekwencji takiej walki. Koty sprzymierzyły szajkę Dinga, a jak wiadomo w starciu z nimi nie było większych szans, nawet gdyby cała sfora i okoliczne psy przystąpiły do pojedynku. Od tego właśnie przywódca postanowił zacząć. Zabrał Venewonera i ruszył na podbój. Głównie chodziło mu o psy, które swobodnie chodzą po całej wsi lub takie, które wprost nie mają się gdzie podziać i nikogo ich los nie obejdzie. Nie chciał oczywiście zdawać swoich sojuszników na pewną śmierć, bo na takie straty się nie przygotował. Młody władca liczył na małą demonstrację siły. Nie spodziewał się tak doskonałej organizacji kotów. Lecz nie pora była myśleć o przeciwnikach, w końcu sami musieli się przygotować.

Venek podchodził właśnie pod największe skupisko psów znajdujące się niedaleko jednego ze sklepów. Za budynkiem zbierała się grupa psów, zwykle porzuconych, przybłęd i miejscowych pupili. Były to zwykle średniej wielkości zwierzęta, bo te wagi cięższej ludzie trzymali przy domach, a chodzić luzem nie pozwalali. Zastępca Mieszka nie zastał w tym miejscu nikogo, więc postanowił poczekać. Pies dobre pół godziny czekał na jakieś czworonożne podobizny. Nadchodził już wieczór, ludzie powoli się rozchodzili, więc w spokoju zwierzęta mogły odbyć swoje zebranie. Najpierw pojawiły się dwa psy - jeden przypominał przerośniętego jamnika, o krótkiej, brązowej sierści, drugi zaś wyglądał na labradora. Wdali się w rozmowę z przedstawicielem sfory, jasno przedstawił swoje stanowisko. Wkrótce zebrało się więcej psów, a właściwie to sześć. Każdy innego typu, maści i budowy. Nie wyglądali na zbyt obeznaną grupę społeczną, ale wiadomo - walczyć każdy umie. Venewon zaproponował im, a przynajmniej tym, którzy by się na takie coś ewentualnie zgodzili, udział w walce po stronie psów. Starał się niczego nie obiecywać, lecz mawiał, że postara się zrobić wszystko, by zasłynęli lub przyłączyli się do sfory - to w przypadku kilku mogło być wybawieniem. Wszystkich jednakże złączyła wspólna chęć walki z najeźdźcą; kotem. Jeśli sfora przegrałaby wojnę koty podporządkowałyby sobie całą wieś. Dwa psy zrezygnowały przez wzgląd na swoich właścicieli, którzy niebywale ich kochali. Venek zrozumiał ten fakt, a z pomocą nowych sojuszników zjednoczył jeszcze kilka psów z dalszych zakątków wsi. Dzięki temu zdobył dziewięciu nowych sprzymierzeńców. Siedem psów w sforze (w założeniu oczywiście) miało brać udział w bitwie. Razem posiedli szesnastu wojowników co w starciu z kilkoma, lecz potężnymi psami i zgrają kotów była to liczba nie byle jaka.
Mieszko nadal rozglądał się za jakimś sojuszem, lecz żaden z napotkanych nie był w stanie się zgodzić na ewentualne skutki. Jednak jeden z czworonogów poradził mu zapytanie innego.
- Inferno to duży, szary sznaucer. Niby ma swoje lata, ale mówię ci, to świetny wojownik, lepszego nikt nie zna! Wielkiego husky, co się tu pojawił sam w pojedynkę pokonał! I z tym Dingo walczył, ponoć tamten z nim wygrał, ale to tylko plotki, nasz Inferno równych sobie nie ma. A do czego ci taki potrzebny? - pytał czarny jamnik, pochlebiał swojemu znajomemu, tfu, słów nie szczędził, by podkreślić jego wspaniałość.
- Dingo powiadasz? Zda mi się on, gdzie go szukać? - odparł uradowany Mieszko.
- Po swojej porażce zamieszkał pod lasem i raczej się nie pokazuje. Jak chcesz go odszukać to musisz przebrnąć całe tereny nad rzeką, niedaleko zabudowań. Lecz nie polecam tam iść w tej chwili, bo niedługo wyjdą lisy i inne, nie za ciekawe stwory. Jeżeli chcesz to mogę jutro z tobą pójść, poza mnie - mówił pies.
- Jasne, dzięki za wskazówki i zaoferowaną pomoc. Jutro rano w tym samym miejscu, hm?
- Będę czekał.
Mieszko skinął i w zapadającym mroku powrócił do Bazy. Venek chciał już iść go szukać, bo ten długo nie wracał, jednak gdy go zauważył podbiegł do niego chcąc się poszczycić swoimi osiągnięciami.
- I jak ci poszło? - zwrócił się do Mieszka.
- Jutro jeden taki pomoże mi znaleźć legendarnego... Inferno, jak dobrze mówię.
- Pff, w porównaniu do mnie nie zrobiłeś nic! - mruknął - Znalazłem szesnastu wojowników! Wyobrażasz sobie ile nas będzie?
- Niestety wyobrażam. Jednak nie mogę przewidzieć, ile będzie liczyła zgraja kotów.
Po tych słowach Mieszko zwrócił się w kierunku domu. Słońce zniknęło za horyzontem, pozostała jedynie czerwona smuga zachodzącego nieba. Terier zamienił kilka słów z pozostałymi psami, a następnie udał się do swojego konta by odpocząć. Ciekawił się czy Inferno pomoże mu rozprawić się z kotami i Dingo.

Nowy dzień nie zezwolił na leniwy poranek. Venek zabrał się do pracy; zebrał rano wszystkich i zaczął prawić. Mieszko zabrał ze sobą Maksa - jednego z większych psów, na którego liczyli podczas bitwy. On i jego brat trafili do nich niedawno, Venewon zrobił z nich świetnych wojowników. Doszli boczną drogą pod umówione z jamnikiem miejsce. Czarna "paróweczka" czekała pod budynkiem. Cała trójka ruszyła przez pola w stronę lasu dzielącego dwie miejscowości. To właśnie tam mieli szukać Inferno. Przez całą drogę jamnik opowiadał o swoich przygodach ze sznaucerem. Po kilkunastu minutach dotarli na miejsce. Las coraz bardziej się zagęszczał, w końcu zaczęli schodzić w dół rzeki. Mieszko niepewnie rozglądał się dookoła. Nagle zauważył szary obiekt przemykający wśród drzew. Zwrócił się do jamnika, a ten krótkimi krokami ruszył w kierunku wskazanym przez towarzyszy. Usłyszeli za sobą głos.
- Inferno! - wydusił z siebie jamnik, był pod wielkim wrażeniem, niestety jego towarzystwo wcale nie zachwyciło się widokiem "legendy".
- Owszem, ja... witaj, przyjacielu - zwrócił się do psa, którego widocznie znał.
- Pozwól, że ci przedstawię, Mieszko; przywódca grupy psów w tych okolicach no i jego przyjaciel.
- Słyszeliśmy, że masz porachunki z Dingo - zagadnął terier.
- Nie tylko z nim. Macie wobec mnie jakąś sprawę, skoro tu przybywacie?
- Tak, i to sporą. Możemy dać ci możliwość walki po stronie mojej drużyny przeciw kotom i szajce Dingo.
- Co w zamian?
- Odegranie się na Dingo i przynależność do sfory.
Mieszko zaoferował cenną rzecz. Inferno mógł zdobyć towarzyszy i łatwiej pozyskiwać żywność, a to grało kluczową rolę. Pies był znacznie wychudzony, las nie zaopatrywał go w obfitość pożywienia. Udał zamyślenie, po czym skinął głową na wznak, iż się zgadza. Sznaucer miał na ciele liczne blizny, a jego sierść była usmarowana błotem. Nim wybrał się z nowymi znajomymi wskoczył do rzeki, by pozbyć się zaschłej mazi. Maks również wskoczył do wody. Mieszko nie miał ochoty na harce w rzece, a jamnik był wprost zbyt mały, a poziom wody nie byle jaki. Po wyjściu na ląd psy otrzepały się, a krople wody poleciały na Mieszka, ten nie zdążył uskoczyć i wcale nie było mu do śmiechu tak jak pozostałym. Wrócili do Bazy. Venek zlustrował wzrokiem nowego psa. Niczego szczególnego w nim nie zauważył, lecz w taki sam sposób można by ocenić Mieszka.
- Myślałem, że ktoś z taką renomą będzie trochę bardziej poważny - powiedział do przyjaciela.
- Hm, może nie jest tak źle, wydaje się być w formie - mruknął owczarek.
- Obyś miał rację, bo ja coś czuję, że nie za fajnie się to skończy.
Venka zasmuciła postawa przyjaciela. Powinien wierzyć w swoją brygadę... Mieszko i Venewon zamienili jeszcze kilka słów i rozeszli się. Tymczasem Delgado, jak zwykle nieprzewidywalny i tajemniczy udał się na przechadzkę. Zastanawiał się nad własnym losem, który nie był dla niego łaskawy. Dingo postawił mu ultimatum. Nie wiedział, czego chciał. Nie miał też pojęcia, czy dobrze postępuje. Miał zdradzić przyjaciół, o których przecież niezłomnie walczył, za których był gotów oddać życie. A teraz coś staje na drodze do szczęścia, po raz kolejny i niezamierzony.
Niebo zaszyło cię ciemnymi chmurami, po chwili zaczął padać deszcz, a także pojawiały się rozbłyski na niebie. Zbliżała się burza. Podobna burza została wywołana w sercu Delgado. Z bólem odwrócił się w kierunku Bazy. Wracał do przeszłości. Pytanie tylko, czy zdąży z niej uciec na czas?

Tak, wiem, opowiadanie nie tłumaczy zbyt wiele, lecz zaraz zacznę pracować nad drugą częścią, gdzie policzą się losy wojny. Występuje tutaj wyścig zbrojeniowy, lecz przeciwnicy nie mają pojęcia o tym, co posiadają już rywale. W kolejnym opowiadaniu opiszę bliżej sprawę Kitlera i Sugara, a także zakończę wojnę między sforą Mieszka i kitlerowcami.

wtorek, 19 kwietnia 2016

Nowy nagłówek!

Wreszcie nastała długo wyczekiwana wiosna! :D
Oto nowy nagłówek, wykonania cudownej Dipp. którą wręcz wielbię. Niedługo zostanie uzupełniona zakładka "Promuj nas!", więc mam nadzieję, że ktoś z niej skorzysta. Nie mogłam wybrać odpowiedniego koloru na tło, więc niech zostanie już ten. Pracuję - a właściwie to zaraz będę - nad opowiadaniem. Niebawem więc pojawi się całe opowiadanie Ostatnia Szansa. Nie wiem, czy jest tu dla kogo pisać, więc piszę dla siebie. :>

piątek, 15 kwietnia 2016

Ostatnia szansa - prolog.

 Prolog do opowiadania, które niedługo się pojawi. 
Tfu, prolog, urywek początku.

Kwietniowy, pochmurny poranek. W ostatnim czasie, a upłynęło go dość dużo, Sugar przekazał kilka informacji o knowaniu kotów. Mieszko i reszta sfory pracowali nad planem. Dość istotna, a właściwie najistotniejsza była strategia. Ze sforą coś się działo, ale nikt nie chciał przyznać, że się rozpadała. Wszyscy oddalili się od wspólnego celu, rozeszli się, przestało im zależeć. Mieszko czuł się bezradny w tej sprawie, nie miał pojęcia, co zrobić, a chciał. W jego roli było ratować sforę i przywrócić jej dawny blask, ale... jak?
Venek i Dimitrov zostali wysłani na raport Sugara. Już kilka dni pozostawał bez kontaktu ze sforą. Rosyjski przyjaciel wykonał kilka umownych gestów. Chwilę po tym kot był już po drugiej stronie drogi. Venewon obserwował pozostałe koty, a Dimitrov rozmawiał z Sugarem.
- I jak się sprawy mają? - zapytał.
Zaznaczę, że bez względu na najlepszego przyjaciela, Dimitrov stał murem po stronie psów i nie byłby w stanie zdradzić sfory dla Sugara i Kitlerowców.
 - Em, dobrze - mruknął.
- Wiesz już coś na temat ich planów?
- Jeny, Arnif, myślisz, że wyśpiewają mi wszystko? Przecież nie będę pytał o każdą sprawę.
Arnif oraz Glen to "inne imiona" Dimitrova. 
Pies poczuł się urażony i wcale tego nie ukrywał. Zapytał tylko, czy ma zamiar zostawić go dla tych kotów.
- Jeżeli będziesz się tak zachowywał to możliwe.
- Wracasz z nami do Mieszka.
- Po co? Nie!
- Tak, a po co to się dowiesz.
Kot już chciał czmychnąć, ale Dimitrov w ostatniej chwili złapał go za kark. Rudzielec zaczął piszczeć, więc Venek go uciszył, aby nie przykuł uwagi swoich pobratymców.
Mieszko był zajęty Pestką. Terier docenił wreszcie swoje możliwości odnośnie suczki. Nie był zadowolony, że znów psy przerywają jego spotkanie, ale gdy dowiedział się, że chodzi o Sugara poszedł do nich. Patrzył tępym wzrokiem na stworzenia, jakie raczyły zakłócić romanse z Pestką.
- W jakiej sprawie przyprowadzacie tu kota? - mruknął do Dimitrova, gdy Venek pilnował Sugara.
- Wydaje mi się, że chce nas zdradzić.
Sprawa od razu poruszyła Mieszka i zapomniał o swoim gniewie, bo właściwie dobrze zrobili udając się do niego. Poszedł do rudego kota.
- Masz coś do powiedzenia? - pochylił się nad nim pies.
- Nic - odpowiedział z typowym brakiem szacunku. Mało kto odważył by się na takie zachowanie wobec przywódcy. Kotek nie był w najlepszej sytuacji.
- Doprawdy?  Doniesiono mi, że nas zdradziłeś.
- Nie zdradziłem... ja.... po prostu ich polubiłem.
- A więc skoro do niczego jeszcze nie doszło, racz się zaprzyjaźniać z kotami.
Sugar nie odpowiedział. Dostał pozwolenie na powrót do bazy kitlerowców, ale nikt już nie miał do niego zaufania, mimo, że Mieszko stracił wszelkie zasady postępowania w takiej sytuacji - chciał mieć spokój i to najlepiej święty.
W najbardziej krytycznej sytuacji był tu Dimirov i nie dało się temu zaprzeczyć. Mógł on, a właściwie już stracił przyjaciela, i to nie byle jakiego, bo jak wspominał był to jego jedyny i najwierniejszy kumpel, którego sam uratował.
 Nikt nie spodziewał się, że prawda policzy dni istnienia sfory. Nikt nie przeliczał, że śmierć nadejdzie dla wielu tak szybko. Nikt też nie myślał nad tym, co mogło i miało się wydarzyć.

W kolejnym akcie (będzie to już liczące ponad tysiąc słów opowiadanko) akcja nabierze tempa i właściwie to nie mogę więcej zdradzić, ale w końcu zaczyna się coś dziać.
Wiem, że wszyscy lubią się bać o ulubionego bohatera, a więc niezależnie od upodobania będzie można nieco przeżywać. Nad każdą postacią zawisną czarne chmury. Pytanie tylko, czy zdąży uciec przed deszczem?

środa, 30 marca 2016

Nadszedł czas.

Przychodzi czas, kiedy trzeba uświadomić sobie, że coś, co miało sprawiać przyjemność nie może być obowiązkiem. 
Jestem leniem - a co za tym idzie, piszę, gdy lubię. A czasem wszystko da się znielubić. 

Jeszcze kilka dni temu byłam negatywnie do sagi Star Wars nastawiona. Lecz, przyznam, iż obejrzałam ów trylogię i poza piękną postacią, którą sobie za nowy wzór stawiam natchnęło mnie. Ale nie do pisania, moi drodzy, nie do pisania. Do stworzenia Kociego Imperium. Mam plan na życie, mam plan na tego bloga. Krwią własną ów traktat pieczętuję, a jeżeli nie wyjdzie - możecie mnie na stracenie posłać. 
Wraz z Kubą to pociągniemy. Obiecuję. Ahhh. Nie wiem kiedy, nie wiem co, musicie dać mi wolną rękę, jak się pojawi, to się pojawi. Dorjan nie stracił wiary w Aniego, takteż wy nie traćcie wiary w Dorjana!

Właściwie to tu jest takie pomieszanie... Średniowieczna Polska, Islam, Star Łorsy, Hitler, Stalin. Co jeszcze się tu zmieści?  

niedziela, 13 marca 2016

Wśród Swoich.

Przepraszam na wstępie za ilość i jakość opowiadania.  ;^;



Słońce śmiało spoglądało z góry od dłuższego czasu. Już dawno nie było tak pogodnego poranka. Mieszko od samego świtu pouczał rudego kota jak ma się zachować, co robić i mówić. Sugar był wyraźnie znudzony, jednak pies chciał mu wszystko dokładnie wpoić. W tej sytuacji nie można było popełnić jakiekolwiek błędu. 
Mieszko uznał wreszcie, że Sugar jest gotowy, aby wyruszyć na misję - od niej zależały dalsze losy sfory. Mogli wywalczyć przewagę nad kotami, albo opuścić rodzime strony. Kitler na pewno związał się z okolicznymi szajkami, a może nawet z... Dingo? Taki sojusz byłby z pewnością niebezpieczny, choć Dingo nie lubi współpracować z innymi, a już zwłaszcza z kotami.  Ta grupka to idealni bojownicy, nie ma z nimi żartów, zwłaszcza patrząc na to, iż u Mieszka są tylko cztery duże, gotowe coś zrobić z chociażby Dingo psy. Mianowicie jest to Delgado, Venewon, Maks i Morus - te dwa ostatnie były rodzeństwem, dość niedawno do sfory przybyłym. Ów psy liczyły sobie jakieś trzy lata, były młode i odważne. Venek zajmował się ich treningiem i nie da się ukryć; szło mu to świetnie. Cała ta akcja rozgrywała się niczym szkolenie bojowników w Państwie Islamskim. ISIS w chwili obecnej im nie zagrażało, ale Mieszko wyobrażał sobie zgraję zamaskowanych chartów biegnących z ogromną prędkością.

Mieszko odprowadził Sugara pod krzaki przy blaszaku. Dalej nie mógł z nim pójść, więc jeszcze raz go napomniał i pożegnał się z kotem.
Sugar przebiegł przez drogę i powoli podsunął się do uchylonych drzwi budynku. Przez krótką chwilę wystawał z nich rudy ogon. Wszystko poszło zgodnie z planem teriera - jego szpieg został przyjęty do armii Kitlera.
Pies tylko prychnął i powrócił do bazy. Teraz pozostało już tylko czekać na kolejny dzień, kiedy młody kot wszystko im powie.
*
Pod jedną z czereśni rosnących przy starym mieszkaniu leżał Delgado. Rozmawiał on z Venkiem, który zakrzepnął w tej samej pozycji niecałe dwa metry dalej. Mieszko nieco bał się o byłego sojusznika Dingo - dziwnie się zachowywał, i to dziwniej niż zwykle. Jego wzrok rozchodził się na wszystkie strony, jakby chciał uniknąć Mieszkowego. Być może czuł się winny czemuś, o czym jedynie on dogłębnie wiedział. Poranne słońce z upływem czasu znikało z nieba, a na jego miejsce przybyły natrętne, szare chmury. Świat pogrążony w przygnębiającym nastroju trwał tak dobre kilka godzin, aż jasna planeta postanowiła zakończyć grę w kotka i myszkę. Tutaj natomiast toczyła się podobna; jednak była to gra w kotka i pieska, bo to koty miały tutaj przewagę. Tak było przynajmniej z punktu widzenia samych psów, każdy bez wahania może stwierdzić, że pies ma znaczne szanse w walce z kotem. A nawet kotami. Ale niebezpieczne psy wraz z szalonymi kotami na grupkę normalnych i dość spokojnych psiaków? Wynik był jednoznaczny, nawet, gdyby z pomocą przyszła Łajka, a może... ktoś jeszcze? Mieszko był otwarty na nowe sojusze, szukał takich, ale nigdzie nie było odpowiedniego. Pozostało działać indywidualnie, wraz z Rosyjskimi Psami.

Chmury szarżowały na niebie jak stado cwałujących koni. Mieszko biegł powolnym krokiem w stronę osady kitlerowców. Kilka niewinnych kociaków bawiło się na ściętym pniu drzewa, inne jedynie "tarzały" się w trawie. Wszyscy dobrze wiemy, że koty nie potrafią się tarzać, bo zbytnio im zależy na swoim badziewnym wyglądzie, jakim są obdarzone. Psy chętnie by o tym dyskutowały, ale czas leciał zbyt szybko. Mieszko przypatrywał się kotom, jakie bawiły na świeżym powietrzu. Przyjaciel rudego kota, Dimitrov, podbiegł do Mieszka i niezauważony skrył się w przydrożnych zaroślach. Sugar udawał, że czegoś szuka, po czym jak obdarzony czapką niewidką przeszedł przez asfaltową drogę i wpełzł do krzaków, w których gnieździł się Mieszko i Dimitrov.
- Niczego się jeszcze nie dowiedziałem... A na pewno nie czegoś, co mogłoby was zainteresować. - mruczał lekko zawiedziony.
- Fajnie tam? - zapytał Dimitrov.
- Z tobą było lepiej - uśmiechnął się sarkastycznie kocur.
- A no, to wiadomo!
- Wypytuj o wszystko, co się da, rozumiesz? - prawił terier. - mamy mało czasu, musisz się czegoś dowiedzieć!
- Mhm, zrozumiałem - przytaknął kociak, pożegnał się i uciekł do nowych znajomych.
- Jak on się z nimi zaprzyjaźni, to będzie mały kłopot - parsknął Dimitrov, widać było, iż jest zazdrosny o kociego przyjaciela. Ale co miał począć? Obcy naród, obce zwierzęta... Miał prawo czuć się nieswojo, zwłaszcza z powodu braku dobrego kumpla. Jednak należy przyznać, że sforzanie starali się, by nowy członek czuł się swobodnie w ich otoczeniu. Sam Dimitrov nie miał większych problemów z adaptacją w Polsce, choć tęskno mu było do ojczyzny.
Dzień wlókł się powoli do ostatniej godziny, a Mieszko leżał w rozmyśleniu w swoim koncie na swojej miękkiej wykładzinie. Jego myśli krążyły ponownie wokół Delgado. Tylko on liczył się z tym, że może go stracić...

Następnego dnia, a była to sobota, wczesnym przedpołudniem Mieszko biegł chodnikiem wzdłuż drogi prowadzącej do miasta, a raczej gminy, do której włączona była ich wieś. Wbiegł w jedną z przychodnikowych dróżek i zatrzymał się przy ogrodzeniu jednej z posesji. Był to ładnie urządzony, przestronny ogród. Na nim rozstawione niewielkie przeszkody, jak dla kucyka. A skakał przez nie nie kto inny jak Orion - lśniący, kremowy labrador. Stary przyjaciel Mieszka. Jego właścicielka - młoda dziewczyna o równie widocznej urodzie, siedemnastoletnia Ewelina. Pies sprawnie przeskakiwał przez ustawione przeszkody. Kiedy zauważył swojego przyjaciela po drugim końcu ogrodzenia zaszczekał kilkakrotnie, Mieszko mu zawtórował. Labrador podbiegł do siatki i przywitał się z przywódcą sfory. Po krótkiej rozmowie Mieszko wrócił do Bazy, pozostawało wierzyć w szpiegowskie umiejętności Sugara - jedynie to mogło ich uratować.

poniedziałek, 7 marca 2016

Nowa grafika!

Witam serdecznie, i z góry naprawdę przepraszam wszystkie osoby, które zawiodłam, znowu! Tak, nie jest to kolejne opowiadanie, ale powiadomienie, iż pojawiła się nowa grafika, w dziale "Promuj nas!".
Obecnie jest to tylko kilka bannerów, ale niedługo znajdzie się więcej, a także wygląd i nagłówek przejdą zmiany. W końcu wiosna, czyż nie?

Mała informacja dla pasjonatów opowiadań - nie ma co liczyć, na nowe, ponieważ w niedalekiej przyszłości zwanej tym tygodniem mam dwa testy, a i konkursy. Środa tu, środa tam, weekend coraz bliżej. ^-^
Deklaruję, iż jeszcze w tę niedzielę pojawi się opowiadanie. Jeśli nie - możecie mnie spalić na stosie za niewypełnienie obietnicy.
Miejmy więc nadzieję, że to się nie stanie. 

Pozdrawiam wszystkich i życzę miłego tygodnia. ;>

wtorek, 1 marca 2016

Kiedy fikcja staje się realnością.

Witam, witam.
Z góry przepraszam za zwłokę w opowiadaniu, nijak nie mogłam do niego podejść, lecz deklaruję, że niedługo się ono pojawi. 
Ten krótki post ma dotyczyć urealnienia tego, o czym piszemy. Bowiem wczoraj, przy powrocie ze szkoły zauważyliśmy kilka kotów trzymających się w grupie. Majestatycznie schodziły one po kupie gruzu, wyglądało to doprawdy niesamowicie. Od razu pomyśleliśmy, że to kocia armia! Kto wie, kto wie... Staramy się z lekka dopasować miejsce opowiadań do naszej miejscowości, a teraz proszę, zdaje się, że zaczyna to się przeobrażać w realną akcję! Postacie i zjawiska również staramy się przypasować, czerpiemy pomysły zza okna. Na prawdę nieco przeraziliśmy się tym kotom, a jakoż! Uwierzyć nie można było. Jednak prawdą to nie jest, i z tym przykrym faktem trzeba się liczyć. Jednak jaki byłby świat bez chociażby odrobiny fanatyzmu?

poniedziałek, 15 lutego 2016

Niesforny Kociak.

Kolejny dzień zapowiadał się szarym blaskiem nicości. Minęły dobre dwa tygodnie, odkąd ptasi zwiadowcy wrócili. Trzy dni wcześniej do gromady Mieszka zawitała Hagen i dwójka jej przyjaciół. Czarny, kudłaty mieszaniec i drugi, nakrapiany pies przypominający wyżła, natomiast poprzedniego popołudnia wrócił kruk, który został wysłany do Rosji.
- Łajka powiedziała, że gdy tylko znajdzie sposobność wyśle do nas tego kota i Dimitrova.
- On się Sugar nazywa! - wrzasnął Venek. -  Imigrant w sforze! Anglik, ratujcie!
Owczarek uspokoił się dopiero wtedy, gdy Mieszko pacnął go łapą. Był to najlepszy sposób, by Venewon opamiętał się w swoim irytującym zachowaniu.
- Trudno, ja mu imienia nie wybierałem. - parsknął Mieszko.
Venek westchnął, widocznie już doszedł do siebie. Wszyscy zastanawiali się, jak długo to potrwa...
- Mam nadzieję, że Łajka coś wymyśli i szybko się tu pojawią.
- No cóż, ważne, żeby się im nic nie stało... - dodał Delgado, który włączył się do rozmowy.
Delgado był typowym samotnikiem, dość rzadko pojawiał się w sforze, a jeśli już to nie na długo. Uwielbiał przebywać na uboczu, bez cudzego towarzystwa. Była to świetna okazja do przemyślenia czynów, tych, które już wykonał, czy tych, które dopiero zrobi. Każdy ruch w życiu Delgado był do końca przemyślany, nie działał na "plan B", zawsze mógł liczyć na swoich przyjaciół, ale nie opierał się na nich. Nikomu zresztą w pełni nie ufał, nawet samemu sobie. Mimo, że był przewidywalną istotą i ciężko było go zaskoczyć, to potrafił opracować szybką strategię. Niby nie wie, co zrobić, ale jednak coś robi, wszystko po kolei układa w logiczną całość. Mimo, że Delgado tak wspaniale obmyślał plany, to wolał pozostawić je Mieszkowi, a samemu zająć się udoskonalaniem oddziału szpiegów.
- Ugh, Delgado - Venek próbował rozkręcić sytuację. - Czemu ty się pojawiasz tak znienacka? Nie pierwszy raz przyprawiasz mnie o zawał!
- Wybacz, przyjacielu - mruknął owczarek uśmiechając się pod nosem. - Wytłumaczcie mi proszę o co chodzi z tym kotem?
Delgado pojawił się pierwszy raz od dłuższego czasu; wszyscy zapomnieli co łączyło go z Hagen. Mieszko oprzytomniał, jednak nie powiedział tego wprost. Chciał zrobić przyjacielowi niespodziankę, jakiej, tym razem, nie mógł się spodziewać. Uśmiechnął się do Venewona, ten zrozumiał od razu, o co mu chodzi. Zabrał Delgado w urokliwe miejsce za domem.
Piękny ogród teraz był istną krainą roztopi. Ziemia była mokra od topiącego się śniegu. Venek kazał zostać w tym miejscu przyjacielowi, a sam się oddalił. Delgado przysiadł na mokrej, krótkiej jeszcze trawie. Mieszko tym czasem szukał Hagen. Znalazł ją w głównym pomieszczeniu, gdzie rozmawiała z Maksem, czarnym podpalanym kundelkiem o krótkiej sierści. Mieszko zawołał ją, zagadkowo poprowadził z drugiej strony domu. Hagen stanęła w miejscu, kiedy zobaczyła owczarka; ten zaś po chwili napotkał jej wzrok i początkowo nie zdawał sobie z tego sprawy. Delgado wlepiał w nią swoje oczy, natomiast Hagen widać, nieco się rozmarzyła. Mieszko zostawił ich samych, oddalając się do Venka.
- My to potrafimy załatwiać sprawy - uśmiechnęli się.

Następnego ranka słońce wcześnie wszystkich obudziło. Mieszko czuł, że to będzie jakiś szalony dzień. Mimo, że był na pierwszy rzut oka poważnym, dumnym i pełnym wdzięku oraz dobrego wychowania psem - niestety było nieco inaczej. Mieszko, jak z resztą też Venewon i Delgado, no i cała sfora z Pestką włącznie to typy psów, którym do szczęścia są potrzebne trzy rzeczy - napchany żołądek, wygodne posłanie i równie przejednane towarzystwo. Jak na razie to niemieccy goście wykazywali się większą kulturą, aczkolwiek starali wtopić się w tłum (jeśli tłumem można określić kilka psów).
Venek w niedługo po tym został sam. Nuda go przybijała, był głodny. Chodził chwilę po ogrodzie, szukał jakiś kości, lecz nic nie kryło się pod stopniałym śniegiem. Sprawnie przeskoczył murek i żwawym krokiem udał się w kierunku kontenerów. Było to jedno z kilku takich składowisk śmieci (gminnych oczywiście, dzikich wysypisk również nie brak), na którym zawsze można było znaleźć coś zdatnego do jedzenia. Ewentualnie można było osaczyć się pod drzwiami frontowymi hotelu, a zarazem spa, kawiarni, pizzeri i tych innych, popularnych pierdół. Venewon, na ogół leniwy, wybrał drugą opcję. Znano go już w tym miejscu, jako dużego, żarłocznego psa, ceniącego sobie nadzwyczaj wołowinę, czy też makarony. Takich rarytasów niestety co dzień nie było, zwykle przed drzwi wystawiano jakieś resztki obiadowe, czy też kości. Ku zdziwieniu owczarka pod drzwiami nawet pustego pojemnika nie było. Zaczął skrobać drzwi, lecz nie przemyślał tego czynu. Zawsze mógł otworzyć dziwny, nie lubiący zwierząt, brodaty człek. Wtedy przegoniono by go ścierką. Venek miał duże szczęście - w drzwiach ukazała się młoda dziewczyna, w związanych blond włosach. Kilka osób spojrzało w kierunku drzwi. Jedna, starsza kobieta ugniatała ciasto, inna, kelnerka wróciła z zamówieniem, a jeszcze jedna osoba (również osobnik płci żeńskiej) wyciągała szkła i sztućce z wody i układała w półce wyżej. Venek, machając urokliwie ogonem, patrzył na kobiety kuszącym, błagającym wzrokiem. W końcu napełniono metalowy pojemnik i postawiono pod drzwiami. Venewon zaszczekał w geście podziękowania.
- Mhmh, co my tu mamy... - mówił sam do siebie, pyskiem przegrzebując jedzenie. - Ziemniaki, też mi coś. Ryż, sos, no cóż, może być...
Pies bez większego ociągania się poddał się konsumpcji. Po chwili w misce pozostała tylko... marchewka. Venewoner nienawidził marchwi, mimo, iż posiadała wiele właściwości. Na szczęście tym razem powstrzymał swój wstręt do pomarańczowego warzywka. Po spożytym posiłku wyszedł na obchód wsi. Bardziej cywilizowana część wioski stała otworem. Venek lubił samotne spacery. Przemierzając ulicę czuł się niczym szeryf z kreskówek. 


- Dimitrov - mruknęło coś, jakby za żywopłotem - Mogę już wyjść?
- Nie, nie możesz - odparł cicho pies.
Mieszko wystąpił przed zebranych. Usiadł, a na jego pysku pojawiło się tajemnicze zadowolenie.
- A więc to ty jesteś tym, którego Łajka do nas wysłała?
- Eee... no tak, ja. Dimitrov. - przedstawił się i odwrócił łeb w kierunku krzaków. - A to jest Sugar. Możesz już wyjść.
Rudy, jasny kotek, przyszedł obok psa i usiadł przy jego łapie. Widać, był nieco zaskoczony i przerażony widokiem gromady psów.  Mieszko zaprowadził gości do kwatery. Nim przystąpił do przedstawienia planu, chciał się dowiedzieć, w jaki sposób tak szybko przedostali się na Polskie ziemie. W tym właśnie czasie wrócił Venek, niezwykle oburzony, że przegapił tak ważny moment.
- Ekhem, pewnie wędrówka pieszo zajęłaby nam dużo więcej czasu. - mówił Dimitrov. - Łajka wsadziła nas w pociąg. Microvic, który ma tu niedaleko rodzinę jechał na pogrzeb. No to kazała nam jechać na gapę i za nim iść, a potem was jakoś znaleźć. No to popytaliśmy w okolicy i jesteśmy...  - uśmiechnął się lekko, nie miał pojęcia co psy mu powiedzą, i jak go przyjmą.
- Cieszy mnie to. - pokiwał głową Mieszko. - Możecie się teraz rozejrzeć po naszej Bazie, a potem omówimy plan.
- Jaki plan? - zdziwili się.
- Sugar ma poważną misję, właściwie po to tutaj jesteście.
Kot wyprężył się i z zaciekawieniem spojrzał na otaczający go świat. Zaprzyjaźnił się z jednym psem, lecz uplasowanie się w środowisku innych było wyzwaniem.
- Jaką misję? - uśmiechnął się kocur. 
- No więc, jak wiesz, jest w naszych stronach Kitler. Potrzebujemy szpiega, kociego szpiega. Jutro wyślemy cię do bazy kotów. 
Dnii robiły się coraz dłuższe i cieplejsze, a noce mijały szybko. Mieszko z samego rana zaczął przygotowywać Sugara. Kot był ich jedyną nadzieją. 

czwartek, 28 stycznia 2016

Powrót Wysłanników.

Ostatni, roztopowy tydzień był niełatwym okresem w życiu Mieszka i jego przyjaciół. Venkowi nie udało się dowieść prawdy o szpiegu, więc nadal pozostawali w martwym punkcie. Obudził się wcześnie rano i postanowił śledzić Bruna. Plątał się jakby nigdy nic, na dworze leżało trochę śniegu, było zimno i mokro, a mimo to jakiś ptak ośmielił się śpiewać. Venek z rozkoszą słuchał skrzydlatego przyjaciela i wpatrywał się w drewniany dom. Po kilkunastu minutach wypełzł z niego Bruno. Niby niezauważalnie, odchyloną deską z drugiego rogu budynku, ale Venewon zdołał go dostrzec i ruszył za nim. Nagle kundel zniknął mu z oczu. Spanikowany rozglądał się na wszystkie strony. Stał chwilę w bezruchu, a później ruszył w kierunku tajnej bazy Kitlera. Nie dało się nie zauważyć rozdrażnienia kota. Był ewidentnie zły na swojego szpiega, że o mały włos się nie wydał. Venek skuszony sposobnością zajrzał do środka. Nikt go nie widział, więc wycofał się, a wtedy drzwi lekko zaskrzypiały. Przerażony pobiegł w stronę drogi i ukrył się w rowie. Wtedy dwa koty wyszły sprawdzić, co się dzieje, a że nikogo nie dostrzegły uznały, że to wiatr uchylił metalowe drzwi, które i tak się nie zamykały. Koty świetnie sobie wnętrze urządziły; rządca i pan kociego zastępu spał na "gniazdku" z wysuszonej trawy. Wcale nie było ich tak dużo. Jeszcze! Na pewno zwołają okoliczne koty, a trzeba dodać, że niemal w każdym domu takie zwierzęta posiadano, nawet dwa, trzy... Rozbudowa kociej armii była możliwa, Kitler posiadał sprzyjające warunki. Venek zaczaił się ponownie, tym razem od tyłu. Pod wybitą szybą wszystko dobrze słyszał.
- Daję ci ostatnią szansę! - wrzasnął Kitler, nie dało się nie rozpoznać tego piskliwego krzyku. - Te nosiciele kleszczy nie mogą się o nas dowiedzieć.
- Wybacz, dowódco, ale i tak już wiedzą. - powiedział Bruno, ale od razu pożałował swych słów. Kitler był wściekły.
 - Co?! Jak to wiedzą?! - w tym momencie zebranym kotom uszy zapewne więdły.
- Nie wiem, ale prawdopodobnie wiedzą o tym, że tu jesteście.
- Od kiedy przeszliśmy na "ty"? - fuknął kot.
Venek obmyślił chytry plan, zaśmiał się złowieszczo i wrócił do Mieszka.

- Venewon. - mruknął terier. Był ewidentnie niezadowolony. - Witaj.
- Cześć, Mieszko! Mam dowody na to, że ten cały Bruno jest szpiegiem. - zawołał ucieszony.
- Ciszej! Jakie?
- A co mam ci go nagrać? Słyszałem całą rozmowę!
- Wyprze się.
Venek westchnął ciężko, znów jego plany legły w gruzach.
- Powinienem go wyrzucić?
- Może. To by było logiczne...
- Nie! Zorientują się.
- To co chcesz zrobić?
- Skoro oni mają u nas szpiega, to my do nich też wyślemy. Ha!
- Skąd wytrzaśniesz kota, hmm?
- Ha! Zawsze się znajdzie.
Mieszko był już stanowczo uzależniony od triumfalnego "Ha!".
- No okej... Ma nadzieja spoczywa w tobie. . - mówiąc to odszedł wpół zadowolony, mianowicie tym, że Mieszko znalazł sensowny plan.
Terier był zaś innego mniemania, ponieważ do głowy mu nie przyszło, czy jaki kot w ogóle odważy się przed nim stanąć, a nie ucieknie w popłochu. Z rozmyślań wyrwała go Pestka; śliczna, choć nieco głupiutka i szalona, suczka podobna nieco do rasy border collie, lecz znacznie mniejsza. Jej gęsta, brązowo-biała sierść, ogniste oczy i niezwykła postura sprawiały, że niemal każdy pies nie mógł oderwać od Pestki wzroku. W tym przypadku i Mieszko był nią zauroczony, jednak nie zdobył się na to, aby suczce o tym powiedzieć.
Popołudniem, kiedy wszyscy niespodziewanie zniknęli, słońce zaszyło się za chmurami, jakby obrażone, a w jego zastępstwie nadciągnęły szare chmury, które sprowadziły ze sobą śnieg oraz deszcz. Mieszko siedział pod drzewem jak niespełna godzinę temu. W tej chwili na podwórku pojawiła się Pestka.
- Cześć! - zawołała i podeszła do teriera. - Ciemna mogiła!
Te ponure słowa zostały wypowiedziane ze śmiechem. Tak czy inaczej Pestka czuła, że świat należy do niej. Nawet najgorsza pogoda nie mogła przyćmić jego uroków.
Mieszko nie zdążył się odezwać, ponieważ Venek krzyknął z progu poniszczałego domu.
- Hej! Może wejdziecie, deszcz pada! 
Pestka zapewne chciałaby zostać na dworze i urządzić sobie błotną saunę, ale Mieszko przekonał ją swoim czarującym spojrzeniem. Suczka, zresztą jedyna w sforze (co jak co, Pestka była niczym odważny pies), była jak zwykle rozgadana; Mieszko ledwo nadążał za tym, co mówiła. Jednak cieszyło go to, że Pestka w ogóle z nim rozmawia. W końcu zaczęło robić się ciemno, chociaż styczniowe noce robiły się coraz krótsze, to wciąż były bardzo chłodne. Mieszko w końcu został sam, podczas gdy jego towarzyszka poszła szukać czegoś do jedzenia. O tej porze roku zdobyw           anie pożywienia było niebywale trudne. Mało który człowiek coś podrzucił, niewiele osób należało do zwolenników dzikich psów. Każdy uważał, że mogą coś zrobić, lecz nikt nie odważył się nikogo zawiadomić. Latem znacznie łatwiej było zapuścić się głębiej w pola i załapać jakiegoś zająca, a przy powodzeniu i pracy w grupie nawet sarnę, których w okolicy nie brak! Jedynie o wodę się nie trzeba było martwić, w pobliżu przepływała rzeka i kilka strumieni.Wszyscy sobie jakoś radzili, choć taka gromada psów to nie codzienność, mieli wielkie szczęście, że mieszkają na odludziu.
- Mieszkooo. - pisnął Venek, kiedy wszyscy zaszyli się w najcieplejszych kątach drewnianego pomieszczenia.
- Czego? - odparł opryskliwie z zamkniętymi oczyma. Venek dobrze go słyszał, Mieszko drzemał na małym, puchatym dywanie na drugim końcu pokoju.
- Co z tym kotem? Idziemy?
- Chyba cię coś... - terier podniósł głowę. - Jest ciemno jak nie wiem, a ty chcesz iść szukać kota?!
- No, czemu nie? Może koty Kitlera nas nie zauważą.
- Venek, jest zimno!
- I co z tego? Będziesz żył!
Venewonowi wszystko było jedno, miał długą, gęstą sierść, a Mieszko... On miał natomiast, krótką, szorstką, włoskowatą powłokę i nie mógł liczyć na dodatkowe ciepło.
- No to idziemy? - dopytywał zniecierpliwiony owczarek.
- Dobra, ale daj mi jeszcze chwilę... - mruknął i wtulił się w dywanik, który musiał opuścić.

- I wypatrz tu jakieś żółte oczy w mroku! - Mieszko był zły na Venka, że kazał mu iść.
Szli szybkim krokiem, aby nie tracić ciepła.
- Zgłupiałeś do reszty? Nie będziemy łazić i szukać kota!
Mieszko nie odpowiedział. Szedł krok w krok za swoim przyjacielem, jedyne o czym teraz marzył to powrót na swoje legowisko.
- Tutaj - kilka minut później psy zatrzymały się przed domem, który łączył się z stajnią. - Tu są koty. Wystarczy zawołać, niebezpiecznie byłoby narazić się szczekaniem na osadników. - Venewoner chciał wyjść na znawcę, więc używał skomplikowanego języka.
- Mruuuuuuu. Mruuuuuuuu! - rozległ się głos owczarka.
- Venek, idioto. -  odsunął psa łapą i zawołał koty w międzyzwierzęcym języku. W końcu para oczu wychyliła się z otworu drewnianej stajni.
- Czego dusza pragnie? - zapytał kot zauważając przybyszów. Był całkowicie bezpieczny, gdyby było inaczej zapewne by uciekł.
- Mu... - zaczął Venek, lecz szybko zamilkł dostrzegając wściekłość w oczach towarzysza.
- Potrzebujemy kota.
- W jakiż to niecnych celach? - prychnął.
-  Potrzebujemy jakiegoś kota do szpiegowania.
- Kogo?
- Kitle... - nie zdążył nawet dokończyć, gdyż kot mu przerwał.
- Nie znam. Nie ma tu takich, żegnam i zapraszam ponownie. - mówiąc to zaszył się w głębi strychu.
Mieszko i Venek wrócili zrezygnowani do bazy, i nic nikomu nie mówiąc położyli się w dawnych miejscach. Nie mogli przecież oznajmić innym, że ich jedyny plan się nie powiódł.

Następnego ranka Mieszko siedział na murku przy domu. Patrzył na zachód, zastanawiał się czemu kruki nie wracają.
- Dużo czasu minęło, dwa tygodnie już przeszło. Powinni być! - mówił zaniepokojony dowódca ptasiej batalii.
- Ramzesie, śmiem twierdzić, że wydarzyło się coś niedobrego. - zasugerował z powagą Mieszko.
- Bądźmy dobrej myśli. Ah, zapomniałbym. Wczoraj powrócili rosyjscy wysłannicy.
- Poproś ich do mnie.
 Na murze obok przysiadł ptak, również czarny, jak wszystkie zresztą. Opowiedział wszystko, co widział, i o czym słyszał.
- ... w końcu zaleźliśmy się w Wołgogradzie i znalazłem Łajkę. Nic ciekawego się tam nie dzieje, Łajka ręczy gotowość do przybycia w te strony i pomocy w walce, gdy będzie taka potrzeba. Prosiła też, by przekazać co planujesz, przybył więc z nami jeden ptak, porozmawia z tobą i jutro wróci do Rosji. Wspomniała, że jeśli przyda nam się więcej pomocników to wyśle nam tutaj Sugara i Dimitrova.
- Sugara?
- Taki rudy kot, przyjaciel Dimitrova. On świetnie walczy, jest dużym psem.
- Chodzi mi o kota. Jest w stanie mi go tu przysłać?
- Oczywiście.
- Dobrze więc poproś tu tego, który z wami przyleciał. I niech Ramzes wyśle jednego wraz z nim, żeby wrócił do mnie z odpowiedzią.
- Oczywiście.
Słowo "oczywiście" było najprostszą formą zgody na wypełnienie polecenia. Zwykłe "tak" to nieco za mało, aby Alfa sfory był zadowolony.

Wieczorem Mieszko miał gotowy plan. Kiedy Sugar i Dimitrov do nas przybędą wyśle go do Kitlera, z pewnością weźmie rudego pobratymca w swe szeregi. Od kiedy mieli pewność, kto jest szpiegiem w sforze organizowano tajne zebrania i te sztuczne, w których uczestniczył też Bruno.
Wyszedł na spacer w świetle zachodzącego słońca. Szedł powoli stając na z lekka zamarznięte kałuże, aż nagle rozległ się ptasi skrzek. Spojrzał w stronę, z której dobiegał głos; przerażony kruk starał się wylądować, a z daleka było widać, że większej wagi ptak oddala się w stronę, z której przyleciał.
- Mieszko! Mieszko! - było widać, że czarny ptak to jeden z posłanników. - Uff, dzięki Bogu!
- Co się stało? - przysiadł zaciekawiony pies.
- Wróciłem z Niemiec, mam wieści od Hagen! Ledwo uszedłem jastrzębiowi, który leciał za mną od samej granicy!
- Kawał drogi, po co cię gonił? I gdzie jest twój towarzysz?
- Zginął z jego szponów. - mówił zdyszany.
- Przykre. - Mieszko szybko pogodził się z tym faktem. - To pewnie jakiś Kitlerowiec...
- A jakże!
- Mów więc co u Hagen.
- Oddział się rozpada.... Większości psów zostawiają legion, albo giną z zimna, naprawdę, nieciekawie.
- Skoro tam już zdychają, to co będzie tutaj... - westchnął. - Jakie informacje dała ci Hagen?
- Chcą się tu przedostać, zostały tylko trzy psy. Jeśli nie dostanie odpowiedzi w ciągu pięciu dni ruszają w drogę.
- Dobrze, niech przybędą do nas. Hagen doskonale zna drogę.
Hagen; niemiecka suczka, która od dawna współpracowała z Mieszkiem i jego sforą. Śledzili Kitlera i jego towarzyszy, gdy byli jeszcze w kraju. Jest to owczarek niemiecki, krótkowłosy. Hagen sporo przeżyła służąc w wojsku, lecz gdy tylko pojawiły się młodsze i lepsze psy - Hagen "zwolniono". Wymknęła się ze schroniska, lecz ponownie ją złapano, tym razem adoptował ją były policjant. Z Polski. Hagen spragniona wolności ponownie uciekła, poznając Delgado, który ją zauroczył. Mieszko był pewny, że chce tu wrócić dla niego, postanowił nie stawać na drodze.
Wszystko szło po myśli psów, niestety po myśli kotów również. I to był problem.

Od autorów - wybaczcie, że trwało to tak długo i jest to skąpy kawałek tekstu, który niewiele wyjaśnia. Kompletny brak czasu i co ważniejsze - weny. Jednak udało się uratować końcową cześć opowiadania.