Stosunki między Sugarem, a sforą były coraz bardziej napięte. Mieszko zaczynał żałować, że wysłał kota na takie zadanie. Mógł to przewidzieć; teraz winił sam siebie. Nieuchronnie zbliżała się bitwa, która miała rozstrzygnąć wojnę między Kitlerem, a Mieszkiem. Niestety nikt nie zdawał sobie z tego sprawy, a tym bardziej z możliwych konsekwencji takiej walki. Koty sprzymierzyły szajkę Dinga, a jak wiadomo w starciu z nimi nie było większych szans, nawet gdyby cała sfora i okoliczne psy przystąpiły do pojedynku. Od tego właśnie przywódca postanowił zacząć. Zabrał Venewonera i ruszył na podbój. Głównie chodziło mu o psy, które swobodnie chodzą po całej wsi lub takie, które wprost nie mają się gdzie podziać i nikogo ich los nie obejdzie. Nie chciał oczywiście zdawać swoich sojuszników na pewną śmierć, bo na takie straty się nie przygotował. Młody władca liczył na małą demonstrację siły. Nie spodziewał się tak doskonałej organizacji kotów. Lecz nie pora była myśleć o przeciwnikach, w końcu sami musieli się przygotować.
Venek podchodził właśnie pod największe skupisko psów znajdujące się niedaleko jednego ze sklepów. Za budynkiem zbierała się grupa psów, zwykle porzuconych, przybłęd i miejscowych pupili. Były to zwykle średniej wielkości zwierzęta, bo te wagi cięższej ludzie trzymali przy domach, a chodzić luzem nie pozwalali. Zastępca Mieszka nie zastał w tym miejscu nikogo, więc postanowił poczekać. Pies dobre pół godziny czekał na jakieś czworonożne podobizny. Nadchodził już wieczór, ludzie powoli się rozchodzili, więc w spokoju zwierzęta mogły odbyć swoje zebranie. Najpierw pojawiły się dwa psy - jeden przypominał przerośniętego jamnika, o krótkiej, brązowej sierści, drugi zaś wyglądał na labradora. Wdali się w rozmowę z przedstawicielem sfory, jasno przedstawił swoje stanowisko. Wkrótce zebrało się więcej psów, a właściwie to sześć. Każdy innego typu, maści i budowy. Nie wyglądali na zbyt obeznaną grupę społeczną, ale wiadomo - walczyć każdy umie. Venewon zaproponował im, a przynajmniej tym, którzy by się na takie coś ewentualnie zgodzili, udział w walce po stronie psów. Starał się niczego nie obiecywać, lecz mawiał, że postara się zrobić wszystko, by zasłynęli lub przyłączyli się do sfory - to w przypadku kilku mogło być wybawieniem. Wszystkich jednakże złączyła wspólna chęć walki z najeźdźcą; kotem. Jeśli sfora przegrałaby wojnę koty podporządkowałyby sobie całą wieś. Dwa psy zrezygnowały przez wzgląd na swoich właścicieli, którzy niebywale ich kochali. Venek zrozumiał ten fakt, a z pomocą nowych sojuszników zjednoczył jeszcze kilka psów z dalszych zakątków wsi. Dzięki temu zdobył dziewięciu nowych sprzymierzeńców. Siedem psów w sforze (w założeniu oczywiście) miało brać udział w bitwie. Razem posiedli szesnastu wojowników co w starciu z kilkoma, lecz potężnymi psami i zgrają kotów była to liczba nie byle jaka.
Mieszko nadal rozglądał się za jakimś sojuszem, lecz żaden z napotkanych nie był w stanie się zgodzić na ewentualne skutki. Jednak jeden z czworonogów poradził mu zapytanie innego.
- Inferno to duży, szary sznaucer. Niby ma swoje lata, ale mówię ci, to świetny wojownik, lepszego nikt nie zna! Wielkiego husky, co się tu pojawił sam w pojedynkę pokonał! I z tym Dingo walczył, ponoć tamten z nim wygrał, ale to tylko plotki, nasz Inferno równych sobie nie ma. A do czego ci taki potrzebny? - pytał czarny jamnik, pochlebiał swojemu znajomemu, tfu, słów nie szczędził, by podkreślić jego wspaniałość.
- Dingo powiadasz? Zda mi się on, gdzie go szukać? - odparł uradowany Mieszko.
- Po swojej porażce zamieszkał pod lasem i raczej się nie pokazuje. Jak chcesz go odszukać to musisz przebrnąć całe tereny nad rzeką, niedaleko zabudowań. Lecz nie polecam tam iść w tej chwili, bo niedługo wyjdą lisy i inne, nie za ciekawe stwory. Jeżeli chcesz to mogę jutro z tobą pójść, poza mnie - mówił pies.
- Jasne, dzięki za wskazówki i zaoferowaną pomoc. Jutro rano w tym samym miejscu, hm?
- Będę czekał.
Mieszko skinął i w zapadającym mroku powrócił do Bazy. Venek chciał już iść go szukać, bo ten długo nie wracał, jednak gdy go zauważył podbiegł do niego chcąc się poszczycić swoimi osiągnięciami.
- I jak ci poszło? - zwrócił się do Mieszka.
- Jutro jeden taki pomoże mi znaleźć legendarnego... Inferno, jak dobrze mówię.
- Pff, w porównaniu do mnie nie zrobiłeś nic! - mruknął - Znalazłem szesnastu wojowników! Wyobrażasz sobie ile nas będzie?
- Niestety wyobrażam. Jednak nie mogę przewidzieć, ile będzie liczyła zgraja kotów.
Po tych słowach Mieszko zwrócił się w kierunku domu. Słońce zniknęło za horyzontem, pozostała jedynie czerwona smuga zachodzącego nieba. Terier zamienił kilka słów z pozostałymi psami, a następnie udał się do swojego konta by odpocząć. Ciekawił się czy Inferno pomoże mu rozprawić się z kotami i Dingo.
Nowy dzień nie zezwolił na leniwy poranek. Venek zabrał się do pracy; zebrał rano wszystkich i zaczął prawić. Mieszko zabrał ze sobą Maksa - jednego z większych psów, na którego liczyli podczas bitwy. On i jego brat trafili do nich niedawno, Venewon zrobił z nich świetnych wojowników. Doszli boczną drogą pod umówione z jamnikiem miejsce. Czarna "paróweczka" czekała pod budynkiem. Cała trójka ruszyła przez pola w stronę lasu dzielącego dwie miejscowości. To właśnie tam mieli szukać Inferno. Przez całą drogę jamnik opowiadał o swoich przygodach ze sznaucerem. Po kilkunastu minutach dotarli na miejsce. Las coraz bardziej się zagęszczał, w końcu zaczęli schodzić w dół rzeki. Mieszko niepewnie rozglądał się dookoła. Nagle zauważył szary obiekt przemykający wśród drzew. Zwrócił się do jamnika, a ten krótkimi krokami ruszył w kierunku wskazanym przez towarzyszy. Usłyszeli za sobą głos.
- Inferno! - wydusił z siebie jamnik, był pod wielkim wrażeniem, niestety jego towarzystwo wcale nie zachwyciło się widokiem "legendy".
- Owszem, ja... witaj, przyjacielu - zwrócił się do psa, którego widocznie znał.
- Pozwól, że ci przedstawię, Mieszko; przywódca grupy psów w tych okolicach no i jego przyjaciel.
- Słyszeliśmy, że masz porachunki z Dingo - zagadnął terier.
- Nie tylko z nim. Macie wobec mnie jakąś sprawę, skoro tu przybywacie?
- Tak, i to sporą. Możemy dać ci możliwość walki po stronie mojej drużyny przeciw kotom i szajce Dingo.
- Co w zamian?
- Odegranie się na Dingo i przynależność do sfory.
Mieszko zaoferował cenną rzecz. Inferno mógł zdobyć towarzyszy i łatwiej pozyskiwać żywność, a to grało kluczową rolę. Pies był znacznie wychudzony, las nie zaopatrywał go w obfitość pożywienia. Udał zamyślenie, po czym skinął głową na wznak, iż się zgadza. Sznaucer miał na ciele liczne blizny, a jego sierść była usmarowana błotem. Nim wybrał się z nowymi znajomymi wskoczył do rzeki, by pozbyć się zaschłej mazi. Maks również wskoczył do wody. Mieszko nie miał ochoty na harce w rzece, a jamnik był wprost zbyt mały, a poziom wody nie byle jaki. Po wyjściu na ląd psy otrzepały się, a krople wody poleciały na Mieszka, ten nie zdążył uskoczyć i wcale nie było mu do śmiechu tak jak pozostałym. Wrócili do Bazy. Venek zlustrował wzrokiem nowego psa. Niczego szczególnego w nim nie zauważył, lecz w taki sam sposób można by ocenić Mieszka.
- Myślałem, że ktoś z taką renomą będzie trochę bardziej poważny - powiedział do przyjaciela.
- Hm, może nie jest tak źle, wydaje się być w formie - mruknął owczarek.
- Obyś miał rację, bo ja coś czuję, że nie za fajnie się to skończy.
Venka zasmuciła postawa przyjaciela. Powinien wierzyć w swoją brygadę... Mieszko i Venewon zamienili jeszcze kilka słów i rozeszli się. Tymczasem Delgado, jak zwykle nieprzewidywalny i tajemniczy udał się na przechadzkę. Zastanawiał się nad własnym losem, który nie był dla niego łaskawy. Dingo postawił mu ultimatum. Nie wiedział, czego chciał. Nie miał też pojęcia, czy dobrze postępuje. Miał zdradzić przyjaciół, o których przecież niezłomnie walczył, za których był gotów oddać życie. A teraz coś staje na drodze do szczęścia, po raz kolejny i niezamierzony.
Niebo zaszyło cię ciemnymi chmurami, po chwili zaczął padać deszcz, a także pojawiały się rozbłyski na niebie. Zbliżała się burza. Podobna burza została wywołana w sercu Delgado. Z bólem odwrócił się w kierunku Bazy. Wracał do przeszłości. Pytanie tylko, czy zdąży z niej uciec na czas?
Tak, wiem, opowiadanie nie tłumaczy zbyt wiele, lecz zaraz zacznę pracować nad drugą częścią, gdzie policzą się losy wojny. Występuje tutaj wyścig zbrojeniowy, lecz przeciwnicy nie mają pojęcia o tym, co posiadają już rywale. W kolejnym opowiadaniu opiszę bliżej sprawę Kitlera i Sugara, a także zakończę wojnę między sforą Mieszka i kitlerowcami.
Venek podchodził właśnie pod największe skupisko psów znajdujące się niedaleko jednego ze sklepów. Za budynkiem zbierała się grupa psów, zwykle porzuconych, przybłęd i miejscowych pupili. Były to zwykle średniej wielkości zwierzęta, bo te wagi cięższej ludzie trzymali przy domach, a chodzić luzem nie pozwalali. Zastępca Mieszka nie zastał w tym miejscu nikogo, więc postanowił poczekać. Pies dobre pół godziny czekał na jakieś czworonożne podobizny. Nadchodził już wieczór, ludzie powoli się rozchodzili, więc w spokoju zwierzęta mogły odbyć swoje zebranie. Najpierw pojawiły się dwa psy - jeden przypominał przerośniętego jamnika, o krótkiej, brązowej sierści, drugi zaś wyglądał na labradora. Wdali się w rozmowę z przedstawicielem sfory, jasno przedstawił swoje stanowisko. Wkrótce zebrało się więcej psów, a właściwie to sześć. Każdy innego typu, maści i budowy. Nie wyglądali na zbyt obeznaną grupę społeczną, ale wiadomo - walczyć każdy umie. Venewon zaproponował im, a przynajmniej tym, którzy by się na takie coś ewentualnie zgodzili, udział w walce po stronie psów. Starał się niczego nie obiecywać, lecz mawiał, że postara się zrobić wszystko, by zasłynęli lub przyłączyli się do sfory - to w przypadku kilku mogło być wybawieniem. Wszystkich jednakże złączyła wspólna chęć walki z najeźdźcą; kotem. Jeśli sfora przegrałaby wojnę koty podporządkowałyby sobie całą wieś. Dwa psy zrezygnowały przez wzgląd na swoich właścicieli, którzy niebywale ich kochali. Venek zrozumiał ten fakt, a z pomocą nowych sojuszników zjednoczył jeszcze kilka psów z dalszych zakątków wsi. Dzięki temu zdobył dziewięciu nowych sprzymierzeńców. Siedem psów w sforze (w założeniu oczywiście) miało brać udział w bitwie. Razem posiedli szesnastu wojowników co w starciu z kilkoma, lecz potężnymi psami i zgrają kotów była to liczba nie byle jaka.
Mieszko nadal rozglądał się za jakimś sojuszem, lecz żaden z napotkanych nie był w stanie się zgodzić na ewentualne skutki. Jednak jeden z czworonogów poradził mu zapytanie innego.
- Inferno to duży, szary sznaucer. Niby ma swoje lata, ale mówię ci, to świetny wojownik, lepszego nikt nie zna! Wielkiego husky, co się tu pojawił sam w pojedynkę pokonał! I z tym Dingo walczył, ponoć tamten z nim wygrał, ale to tylko plotki, nasz Inferno równych sobie nie ma. A do czego ci taki potrzebny? - pytał czarny jamnik, pochlebiał swojemu znajomemu, tfu, słów nie szczędził, by podkreślić jego wspaniałość.
- Dingo powiadasz? Zda mi się on, gdzie go szukać? - odparł uradowany Mieszko.
- Po swojej porażce zamieszkał pod lasem i raczej się nie pokazuje. Jak chcesz go odszukać to musisz przebrnąć całe tereny nad rzeką, niedaleko zabudowań. Lecz nie polecam tam iść w tej chwili, bo niedługo wyjdą lisy i inne, nie za ciekawe stwory. Jeżeli chcesz to mogę jutro z tobą pójść, poza mnie - mówił pies.
- Jasne, dzięki za wskazówki i zaoferowaną pomoc. Jutro rano w tym samym miejscu, hm?
- Będę czekał.
Mieszko skinął i w zapadającym mroku powrócił do Bazy. Venek chciał już iść go szukać, bo ten długo nie wracał, jednak gdy go zauważył podbiegł do niego chcąc się poszczycić swoimi osiągnięciami.
- I jak ci poszło? - zwrócił się do Mieszka.
- Jutro jeden taki pomoże mi znaleźć legendarnego... Inferno, jak dobrze mówię.
- Pff, w porównaniu do mnie nie zrobiłeś nic! - mruknął - Znalazłem szesnastu wojowników! Wyobrażasz sobie ile nas będzie?
- Niestety wyobrażam. Jednak nie mogę przewidzieć, ile będzie liczyła zgraja kotów.
Po tych słowach Mieszko zwrócił się w kierunku domu. Słońce zniknęło za horyzontem, pozostała jedynie czerwona smuga zachodzącego nieba. Terier zamienił kilka słów z pozostałymi psami, a następnie udał się do swojego konta by odpocząć. Ciekawił się czy Inferno pomoże mu rozprawić się z kotami i Dingo.
Nowy dzień nie zezwolił na leniwy poranek. Venek zabrał się do pracy; zebrał rano wszystkich i zaczął prawić. Mieszko zabrał ze sobą Maksa - jednego z większych psów, na którego liczyli podczas bitwy. On i jego brat trafili do nich niedawno, Venewon zrobił z nich świetnych wojowników. Doszli boczną drogą pod umówione z jamnikiem miejsce. Czarna "paróweczka" czekała pod budynkiem. Cała trójka ruszyła przez pola w stronę lasu dzielącego dwie miejscowości. To właśnie tam mieli szukać Inferno. Przez całą drogę jamnik opowiadał o swoich przygodach ze sznaucerem. Po kilkunastu minutach dotarli na miejsce. Las coraz bardziej się zagęszczał, w końcu zaczęli schodzić w dół rzeki. Mieszko niepewnie rozglądał się dookoła. Nagle zauważył szary obiekt przemykający wśród drzew. Zwrócił się do jamnika, a ten krótkimi krokami ruszył w kierunku wskazanym przez towarzyszy. Usłyszeli za sobą głos.
- Inferno! - wydusił z siebie jamnik, był pod wielkim wrażeniem, niestety jego towarzystwo wcale nie zachwyciło się widokiem "legendy".
- Owszem, ja... witaj, przyjacielu - zwrócił się do psa, którego widocznie znał.
- Pozwól, że ci przedstawię, Mieszko; przywódca grupy psów w tych okolicach no i jego przyjaciel.
- Słyszeliśmy, że masz porachunki z Dingo - zagadnął terier.
- Nie tylko z nim. Macie wobec mnie jakąś sprawę, skoro tu przybywacie?
- Tak, i to sporą. Możemy dać ci możliwość walki po stronie mojej drużyny przeciw kotom i szajce Dingo.
- Co w zamian?
- Odegranie się na Dingo i przynależność do sfory.
Mieszko zaoferował cenną rzecz. Inferno mógł zdobyć towarzyszy i łatwiej pozyskiwać żywność, a to grało kluczową rolę. Pies był znacznie wychudzony, las nie zaopatrywał go w obfitość pożywienia. Udał zamyślenie, po czym skinął głową na wznak, iż się zgadza. Sznaucer miał na ciele liczne blizny, a jego sierść była usmarowana błotem. Nim wybrał się z nowymi znajomymi wskoczył do rzeki, by pozbyć się zaschłej mazi. Maks również wskoczył do wody. Mieszko nie miał ochoty na harce w rzece, a jamnik był wprost zbyt mały, a poziom wody nie byle jaki. Po wyjściu na ląd psy otrzepały się, a krople wody poleciały na Mieszka, ten nie zdążył uskoczyć i wcale nie było mu do śmiechu tak jak pozostałym. Wrócili do Bazy. Venek zlustrował wzrokiem nowego psa. Niczego szczególnego w nim nie zauważył, lecz w taki sam sposób można by ocenić Mieszka.
- Myślałem, że ktoś z taką renomą będzie trochę bardziej poważny - powiedział do przyjaciela.
- Hm, może nie jest tak źle, wydaje się być w formie - mruknął owczarek.
- Obyś miał rację, bo ja coś czuję, że nie za fajnie się to skończy.
Venka zasmuciła postawa przyjaciela. Powinien wierzyć w swoją brygadę... Mieszko i Venewon zamienili jeszcze kilka słów i rozeszli się. Tymczasem Delgado, jak zwykle nieprzewidywalny i tajemniczy udał się na przechadzkę. Zastanawiał się nad własnym losem, który nie był dla niego łaskawy. Dingo postawił mu ultimatum. Nie wiedział, czego chciał. Nie miał też pojęcia, czy dobrze postępuje. Miał zdradzić przyjaciół, o których przecież niezłomnie walczył, za których był gotów oddać życie. A teraz coś staje na drodze do szczęścia, po raz kolejny i niezamierzony.
Niebo zaszyło cię ciemnymi chmurami, po chwili zaczął padać deszcz, a także pojawiały się rozbłyski na niebie. Zbliżała się burza. Podobna burza została wywołana w sercu Delgado. Z bólem odwrócił się w kierunku Bazy. Wracał do przeszłości. Pytanie tylko, czy zdąży z niej uciec na czas?
Tak, wiem, opowiadanie nie tłumaczy zbyt wiele, lecz zaraz zacznę pracować nad drugą częścią, gdzie policzą się losy wojny. Występuje tutaj wyścig zbrojeniowy, lecz przeciwnicy nie mają pojęcia o tym, co posiadają już rywale. W kolejnym opowiadaniu opiszę bliżej sprawę Kitlera i Sugara, a także zakończę wojnę między sforą Mieszka i kitlerowcami.